Za młoda by umierać

Źródło

Ewa Leszczyńska

Sylwestra i Nowy Rok 2001 spędzałam z kochaną rodziną i przyjaciółmi w Karkonoszach. To był dobry czas: narty, spacery, rozmowy. Odzyskałam poczucie równowagi, której brakowało mi w ostatnich miesiącach. Pomimo bowiem świadomości, iż w krótkim czasie mojego dorosłego życia spełniły się moje marzenia i oczekiwania, od pewnego czasu odczuwałam dziwny niepokój i wrażenie braku perspektyw. Ogarniały mnie co chwilę wątpliwości, czy przeniesienie się z miasta na wieś, do którego doprowadziłam przed dwoma laty, w równym stopniu odpowiada mojej rodzinie. Czy praca, która do niedawna mnie satysfakcjonowała jest rzeczywiście tym co powinnam robić?

Pomna doświadczeń przyjaciela, który po spełnieniu marzenia swojego życia jakim było opłynięcie świata jachtem, nie mógł sobie przez dłuższy czas znaleźć miejsca i nowego celu, uznałam, że mój stan jest przejściowy i, że muszę to przetrwać. Wracałam więc pełna optymizmu do naszego nowego, pięknego domu w cudownej okolicy. Całe to misternie zbudowane pozytywne myślenie zaczęło jednak na powrót ustępować jeszcze większemu poczuciu zwątpienia i niepewności. Do tego dołożył się fakt znacznego powiększenia się, dosłownie w ciągu paru dni po powrocie, drobnej zmiany w mojej piersi, którą miesiąc wcześniej wykryła mammografia i usg. Zaniepokojona zgłosiłam się do szpitala, gdzie zrobiono mi biopsję. „To nowotwór złośliwy”- oznajmił lekarz. Poczułam jakby świat zaczął się walić. Zrozpaczona, zapłakana zadzwoniłam do męża, który natychmiast przyjechał do szpitala. Jeszcze tego samego dnia lekarz wysłał mnie na chemioterapię, która miała trwać trzy miesiące, po których czekała mnie operacja i następne trzy miesiące chemii.

Nigdy nie zapomnę momentu, w którym po wyjściu ze szpitala mówiłam do męża, iż jestem za młoda, żeby umierać, że przecież chcę dożyć takiego wieku, aby cieszyć się wnukami. Przez pierwsze dwa tygodnie byłam w szoku; wszyscy płakaliśmy w rodzinie, nie wiadomo było co robić, jak się z tą myślą pogodzić. Wreszcie stwierdziłam, że trzeba poradzić się psychologa – żeby się jakoś psychicznie podnieść i próbować coś zrobić, walczyć. Znajomi polecili mi bardzo dobrą psycholog, od której dostałam kilka książek opisujących metody treningu psychologicznego rozpropagowane przez amerykańskiego onkologa Carla Simonthona, a w Polsce w oparciu o jego doświadczenia przez dr Mariusza Wirgę. Ten program leczniczy stosowany z powodzeniem już niemal 30 lat w USA i w coraz większej ilości krajów polega na przyswojeniu sobie przez pacjentów technik pozytywnego wpływania na swoje zdrowie, mobilizowania nie wykorzystanych dotychczas możliwości psychicznych, pozwalających aktywnie uczestniczyć w procesie zdrowienia nawet w przypadku tak poważnej diagnozy, jak „rak”, czy choroby układu krążenia. Zafascynowana tą lekturą, postanowiłam zgodnie z tytułem jednej z nich „Zwyciężyć chorobę”, stosując się ściśle do zawartych w niej wskazań. Wiedząc już nieco więcej na temat powstawania nowotworu, codziennie prowadziłam trening mający na celu wyobrażanie sobie w jaki sposób mój organizm walczy z tą chorobą. Co więcej analiza przyczyn choroby, której pojawienie się ma według Simontona ścisły związek z naszą filozofią i trybem życia, pozwoliła mi odkryć, że moje wcześniejsze niepokoje, niemożność pogodzenia się z różnymi sytuacjami, kłopoty w pracy, mogły doprowadzić do powstania choroby. Amerykanie zbadali również, iż na pojawienie się choroby mogą wpłynąć także pozytywne emocje, chociażby takie jak przeprowadzka.

Jednym ze wskazań metody Simontona jest też to, żeby człowiek zastanowił się, co może zrobić w swoim życiu, co ma zmienić, żeby wyjść z psychicznej pułapki w której się znalazł. Ja stwierdziłam, że muszę w ogóle zrezygnować z pracy – byłam w tak dobrej sytuacji, że nie musiałabym pracować (ostatecznie jednak, po półrocznym urlopie bezpłatnym, zdecydowałam pozostać w pracy); wyjaśniłam też z rodziną wszelkie nieporozumienia.

Mój stan psychiczny poprawiał się z dnia na dzień. Znakomity w tym udział mieli także przyjaciele, znajomi i przede wszystkim mąż, dziecko i cała pozostała rodzina. Każdy pomagał na swój sposób. Jedni dzwoniąc co chwilę, aby zając mnie rozmową, inni wyszukując lekarstwa, które mogłyby mi pomóc. Jeszcze inni przysyłając książki o alternatywnych sposobach leczenia. Wśród tych ostatnich moją uwagę zwróciła książka o makrobiotyce. Przysłała mi ją koleżanka, która kupiła ją z myślą o ojcu umierającym na „raka”. Jemu nie pomogła, gdyż nie chciał i nie miał już siły walczyć z chorobą. Mnie jednak dała kolejną nadzieję, szczególnie po opisach przypadków wyleczenia za przyczyną makrobiotyki z zaawansowanych stadiów nowotworów. Nigdy wcześniej nie słyszałam o makrobiotyce, gdyż nigdy nie interesowały mnie żadne diety ani sposoby żywienia. Oczywiście makrobiotyka to nie tylko dieta, lecz styl życia, w którym pożywienie ma jednak duży udział. Zgodnie z teorią makrobiotyki, która swoimi korzeniami sięga starożytnej filozofii i medycyny Wschodu pojawienie się choroby jest wyrazem zakłócenia równowagi pomiędzy organizmem, a środowiskiem zewnętrznym. Leczenie naturalnym pożywieniem ma więc na celu przywrócenie tej równowagi. Różni się więc zasadniczo od tradycyjnej medycyny, która zajmując się leczeniem określonego organu, usuwa tylko objawy, a nie interesuje się przyczynami powstawania choroby.

Dla człowieka odżywiającego się w sposób tradycyjny lecznicza dieta makrobiotyczna wydaje się niezwykle drastyczna. Jest ona bowiem oparta o jedzenie praktycznie tylko pełnoziarnistych zbóż, roślin strączkowych oraz niewielkiej ilości gotowanych warzyw, morskich glonów (działających antytoksycznie) i pasty miso (ta fermentowana przez wiele miesięcy soja reguluje m.in. procesy hormonalne). Niedozwolone jest jedzenie nabiału, mięsa, tłuszczu, słodyczy, cukru i soli. Wszystkie produkty nie mogą zawierać konserwantów. Nie mając nic do stracenia postanowiłam z dnia na dzień przejść na tą dietę, chociaż rodzina i zaprzyjaźnieni lekarze twierdzili, że oszalałam, że na pewno mi to nie pomoże, a tylko się wycieńczę przed operacją. Na szczęście okazało się, iż w Warszawie mieszka Andrzej Turczynowicz, konsultant do spraw makrobiotyki, do którego pojechałam, aby uzyskać szczegółowe zalecenia żywieniowe i upewnić się że niczym nie ryzykuję. W istocie schudłam w ciągu trzech tygodni 10 kilogramów, co jednak jest normalne, gdyż organizm w pierwszym rzędzie wyrzuca wszelkie nadmiary, w tym i toksyny w dużej mierze przyczyniające się do powstawania nowotworów. Byłam wtedy bardzo osłabiona, co jednak mogło być wynikiem poddawania mnie silnej chemioterapii, po której zaczęły wypadać mi włosy. Pomimo mojego stanu starałam się, zgodnie z zaleceniami makrobiotyki codziennie ćwiczyć i chodzić na długie spacery z psem.

Stosowanie diety przychodziło mi bez żadnych problemów. Stwierdziłam, że mogę wytrzymać bez tego wszystkiego, co do tej pory tak bardzo lubiłam jeść. Jednak dla uspokojenia rodziny, co jakiś czas zjadałam kawałek ryby czy indyka, bo tylko takie mięso makrobiotyka wyjątkowo dopuszcza. Od Andrzeja Turczynowicza dowiedziałam się też o istnieniu masażu shiatsu, będącego rodzajem akupresury, którą zalecają makrobiotycy jako wspomagającą metodę służącą do odblokowania kanałów energetycznych w organizmie. Razem z mężem wzięliśmy udział w warsztatach shiatsu, ucząc się go, po to aby nawzajem się masować. Rezultaty były zdumiewające. Mąż, który mnie masował po prostu nie mógł uwierzyć, że tak bardzo poprawiało to mój nastrój.

Przez cały ten czas prowadziłam swoistą walkę z czasem. Operacja zbliżała się nieubłaganie, a ja uwierzyłam, że dzięki treningowi psychologicznemu, diecie makrobiotycznej i masażowi shiatsu nie dam się chorobie i chirurgom. Wierzyłam, że jeżeli będę stosować się restrykcyjnie do wszystkich zaleceń, to zdążę przed operacją doprowadzić się do równowagi, a co za tym idzie do zniszczenia przez mój własny organizm nowotworu. Z takim nastawieniem udałam się w kwietniu na operację z przeświadczeniem, że badanie śródoperacyjne (jeszcze raz sprawdza się wycinek w czasie operacji i w zależności od wyniku podejmuje się decyzję o zakresie ingerencji) nie wykaże istnienia nowotworu, dzięki czemu będzie to operacja oszczędzająca. Dla lekarzy diagnoza była zdumiewająca – stwierdzono, że nie ma tych złośliwych komórek – usunięto tylko mały guzek, a oszczędzono pierś i wszystkie węzły chłonne. Lekarze w pierwszej chwili nie chcieli wierzyć, uznali, że to cud, ale pierwsze słowa , które usłyszałam od nich, to: „pomyłka w laboratorium trzy miesiące wcześniej”. Nota bene dopiero po operacji dowiedziałam się, iż w polskich szpitalach intra, czyli badanie śródoperacyjne nie jest normą. Prawdopodobnie więc, gdyby nie mój młody wiek oraz przytomność ordynatora i znajomości wśród lekarzy obudziłabym się bez piersi.

Po operacji miałam mieć jeszcze trzy miesiące chemii i być pod stałą obserwacją. Chemii uniknęłam, ale przez cały rok byłam pod obserwacją. Dziś jestem zdrowa. Wierzę w to, że nie była to pomyłka w laboratorium i, że w wyzdrowieniu pomogła mi szybka reakcja w momencie zauważenia zmiany, a przede wszystkim, że pomógł mi trening psychologiczny, makrobiotyka, modlitwa i silna wiara w to, że wyzdrowieję, że ja się tej chorobie nie dam. Cały czas stosuję dietę, oczywiście nie tak restrykcyjnie, bo nie ma takiej potrzeby – ona zresztą jest znacznie łagodniejsza w tej postaci nieleczniczej. Myślę, że dzięki niej nie tylko jestem bardziej spokojna, zrównoważona, ale także chroniona przed nawrotem choroby. Staram się też w miarę możliwości prowadzić zalecany przez makrobiotykę tryb życia.

Po tych wszystkich doświadczeniach jestem silniejsza psychicznie. Choroba dała mi szansę na dokonanie pewnych przewartościowań, na spojrzenie na moje życie z innej perspektywy, pozwalającej ustalić co jest w nim najważniejsze. Mam swoją nową skalę wartości i wiem, że byle co nie jest mnie w stanie wytrącić z równowagi. Postanowiłam się pewnymi rzeczami w ogóle nie przejmować. Staram się, żeby nie istniały. Ta sytuacja sprawiła, że bardziej przeniosłam się w świat ducha. Martwi mnie natomiast, że lekarze w Polsce mają bardzo mało wiary w dodatkowe metody leczenia. Przecież każda metoda wspomagająca leczenie daje wiarę pacjentowi, że sam też może coś zrobić, że sam może wpłynąć na swoje zdrowie. Oczywiście nie jest to takie proste, bo na dziesięciu pacjentów tylko jeden chce aktywnie walczyć o swoje zdrowie. Reszta biernie poddaje się tradycyjnemu leczeniu, uznając lekarzy niemal za cudotwórców. Rzadko kto potrafi zrezygnować z czegoś, co mu szkodzi. Ale trzeba wierzyć, że to się zmieni i że także w Polsce lekarze zaczną proponować chorym wspomagające metody leczenia, tak jak to ma miejsce w Europie zachodniej i Stanach. Dadzą tym samym pacjentowi dodatkową nadzieję i wiarę, że sam może także coś dla siebie zrobić.

Będąc w szpitalu miałam wrażenie, że lekarze cały czas dążą do cięcia, do operacji – są doskonałymi chirurgami, ale nie patrzą na chorego całościowo – widzą tylko jednostkę chorobową, a nie jej przyczynę. Mąż był świadkiem sytuacji, jak młoda dziewczyna wychodząc z gabinetu na zatłoczony korytarz usłyszała za sobą słowa lekarza, który krzyknął za nią: „Wie pani, to jest jednak nowotwór złośliwy!” Jest to dowód na to, że nie wszyscy lekarze posiadają naturalną zdolność do przekazywania tak ważących słów w sposób delikatny. Tego powinny uczyć Akademie Medyczne. Tak długo jak tego nie będzie, nie zmieni się stosunek lekarzy do szpitalnych psychologów, postrzeganych jako nieszkodliwych wariatów, których nierzadko w ogóle nie zatrudnia się na oddziałach onkologicznych. Co więcej będą nadal zdarzały się przypadki psychicznego ranienia pacjentów i tak już pokrzywdzonych przez los. W moim szpitalu była psycholog, która dotarła do mnie po operacji. Wtedy jednak jej pomoc nie była mi już potrzebna. Ona była mi potrzebna, gdy się dowiedziałam o chorobie. Mam żal do lekarzy, że w momencie postawienia diagnozy nawet nie próbują skierować chorego do psychologa, czy zwrócenia uwagi na alternatywne, wspomagające metody leczenia. Nie zawsze bowiem zdarzają się tacy pacjenci, którzy sami do tego dojdą.

Mam nadzieję, iż moja historia odzyskiwania zdrowia i szczęścia zainspiruje kogoś do podjęcia walki nie tylko z chorobą, ale też z codziennymi przeciwnościami i z własnymi niemożnościami, które do choroby mogą doprowadzić. Wiem, że warto.

Megan Pagnam i tajemnicza, wyniszczająca choroba, czyli historia z serii „Nieuleczalni”

Megan była śliczną, młodą dziewczyną. Była bardzo energiczna, wysportowana i ambitna. Stale była czymś zajęta i nigdy się nie nudziła. Chodziła do szkoły, pracowała i odbywała staż – wszystko na raz. Ignorowała narastające dolegliwości, bo nie miała czasu.

Któregoś dnia spuchł jej palec wskazujący prawej ręki, później wdał się tam stan zapalny, a niedługo potem spuchły pozostałe palce. Czuła się stale zmęczona, a na skórze zaczęły się pojawiać wykwity, które ropiały i krwawiły. Wyglądała przerażająco, jakby skóra schodziła płatami a z odsłoniętych miejsc sączyła się krew. Rany tworzyły się również na twarzy i głowie, więc jej włosy były posklejane krwią i wydzieliną. Zaczęła czuć ból w całym ciele, a w końcu nie mogła chodzić, nawet o lasce.

Lekarze nie umieli postawić diagnozy, ponieważ wyniki badań nic nie wykazały. Podejrzewali toczeń lub artretyzm więc zalecili immunosupresanty. Megan spytała, jak mogą jej proponować tak silne leki, skoro nie wiedzą, na co jest chora? Zgodziła się wziąć lek przeciwzapalny, po którym poczuła się lepiej, ale poprawa była bardzo krótkotrwała. Inny lekarz przepisał jej leki, po których czuła się gorzej, niż od choroby. Jej brat powiedział, że leki wysysały z niej całe życie. Zrezygnowała z dalszej kuracji i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.

Trafiła na książkę „Poszczenie i dieta dla zdrowia” Joela Furmana i zaczęła się stosować do rad tam zawartych. Jadła owoce, warzywa i orzechy bez przyprawiania. Poczuła się lepiej i uznała, że ta książka uratowała jej życie. Niestety, po pół roku problemy wróciły, a nawet było jeszcze gorzej. Miała problemy ze śledzioną, wątrobą i nerkami, miała krwotok wewnętrzny, jej skóra była cała czerwona, wyglądała jak poparzona, była napięta, pękała, paliła, sączyła się i ropiała. Jej ręce były powykrzywiane, ciało wychudzone i z wielkim trudem poruszała się po domu. Nic nie pomagało, a kolejna diagnoza brzmiała: „łuszczyca”. Badania krwi w dalszym ciągu nie wykazywały żadnych zmian. Lekarze nie umieli jej pomóc. Rzuciła studia i utknęła w domu, czując się jak inwalidka. Szukała więc dalej, bo czuła, że to doświadczenie ma ją czegoś nauczyć.

Jej lekarka skierowała ją do Instytutu Michio Kushi’ego (The Kushi Foundation).

Dowiedziała się tam, że dieta surowa nie służy ludziom o słabym zdrowiu i jest bardzo zła dla osób o słabych nerkach i jelitach. Nerki nie dają rady oczyszczać krwi, więc toksyny próbują wydostać się przez skórę, a to powoduje łuszczycę. Poza tym tkanki były niedożywione, nic więc dziwnego, że organizm coraz gorzej funkcjonował.

W diecie makrobiotycznej większość potraw jest GOTOWANA.

Przydzielono jej konsultantkę, która skomponowała jej dietę. Już pierwszego dnia poczuła się lepiej. W domu gotowała sama to czego ją nauczono w Instytucie. Zdrowiała bardzo szybko, odstawiła sterydy i już wkrótce mogła wrócić na studia.

Jej przyjaciele wierzyli wyłącznie w medycynę „naukową” i nie uznawali żadnego leczenia alternatywnego, jednak widząc jak cudownie powraca do zdrowia zmienili zdanie.

W Instytucie Kushi’ego zrozumiała, że żyła zbyt intensywnie i że zbyt wiele obowiązków na raz spowodowało problemy zdrowotne. Nauczyła się budować równowagę we wszystkim, co robi. Dziś znowu jest piękną kobietą, a po zmianach skórnych nie pozostał żaden ślad.

Kolejna ofiara naukowej medycyny, oby w następnym życiu Bóg obdarzył ją rozumem

Odeszła Magda Prokopowicz, szefowa fundacji Rak&Roll Wygraj Życie

W wieku 36 lat zmarła Joanna Sałyga (Chustka) związana z Fundacją Rak’n’roll Wygraj Życie.

To miejsce jest przeznaczone dla kolejnych pań, które „wygrały życie” (na tamtym świecie) z Fundacją Rak&Roll:

……………………………………………………………………

Pozostałym dobrze radzę: zacznijcie myśleć samodzielnie, zanim i wy WYGRACIE ŻYCIE jak te panie!

Rak&Roll… „Wygraj Życie”???!!!

Jaki psychopata (prawdziwa HIENA CMENTARNA) wpadł na pomysł, żeby śmierć nazywać życiem i zachęcać kobiety do umierania z głupim rechotem i „łbem do słońca”, jak to zrobiły te dwie idolki popkultury? Po co tworzyć Super HoSpa, gdzie chorzy będą umierać w miłej atmosferze, zamiast w naturalny sposób uratować chorym życie i pełne zdrowie?

Skoro zabójcza pseudo-medycyna nie ma do zaoferowania nic poza „godną śmiercią” w „przyjaznym” hospicjum-Spa, to może trzeba radykalnie zawrócić z tej drogi śmierci w stronę życia i pełni naturalnego zdrowia?

Tego nie da się nazwać inaczej, niż CYWILIZACJĄ ŚMIERCI!

To jest nawet coś znacznie gorszego: to SZATAŃSKI KULT ŚMIERCI!

A najbardziej przerażające jest to, że kobiety same (w pogardliwy i agresywny sposób) odrzucają każdą naturalną metodę przywracania zdrowia i uratowania swojego życia, z zawziętością brnąć w system, który szczyci się tym, że wszystkie choroby uznaje za nieuleczalne i wygłasza godne czarnego maga wyroki śmierci: „typ nowotworu na który pani cierpi daje nie więcej niż 5% szansy na wyleczenie”, „zostało pani nie więcej niż x tygodni życia”…

Oto cytat z bloga „Chustki”, który mnie wprost powalił:

top 15 gupich metod leczenia raka

TOP 15 leczenia o północy na rozstajach dróg weźmisz kurę czarnę ® + bonus

1. jedz migdały aż puścisz pawia, bo amigdalina uzdrawia (wit. B17)
2. wierzyli pewni oni, że wyleczy ich soczek Noni
3. prosto od znachora – Vilcacora
4. pij jadelit z „chińskiego smoka®”, a dostaniesz trzeciego oka (zioła tian xian)
5. kapsaicyna z ostrych papryczek – zjedz 50kg, a rozpuścisz nocniczek
6. pij mocz, perhydrol, naftę i zgniłe warzywa, a będziesz wiecznie młoda i żywa
7. dieta dr Budwig/terapia Gersona jedzeniem cudów dokona
8. terapia Ashkara – jak nazwa wskazuje: cieciorkę wbij w pachwinę, lepiej się poczujesz
9. pradawna teoria jest taka: srebro dobre jest na raka; a teraz nowe: musi być koloidowe
10. poudawaj świnię, a rak ci minie (preparaty Tołpy)
11. „pamięć wody” – żarty z przyrody
12. połknij papierek lakmusowy, a będziesz jak nowy! – terapia dr Leonarda Coldwella (rak jako zaburzenie pH organizmu)
13. z modlitwą to jest sprawa taka, że działa (ale nie na raka)
14. metoda BSM – pouciskaj głowę, a wzmocnisz zdrowie
15. bioenergoterapia – wyleczy nas pan Józek, gdy pomaca guzek

Chustka odrzuciła te „gupie” metody i… wygrała śmierć. Nikt, nawet heros z komiksu, nie jest w stanie wyjść żywy po 15 sesjach chemioterapii i z choroby popromiennej po równie długiej długiej serii naświetlań.

TO NIE JEST LECZENIE!

TO JEST ZABIJANIE Z ZIMNĄ KRWIĄ!!!

Lewacki pseudo-racjonalizm (czyli masońska organizacja ludobójców spod znaku eugeniki, eutanazji, aborcji i depopulacji globu) jest najniebezpieczniejszą, najbardziej piorącą mózgi i ZAGRAŻAJĄCĄ ISTNIENIU LUDZKOŚCI SEKTĄ, jaka kiedykolwiek istniała na tej ziemi!

Te panie pokazały, jak z radością i „łbem do słońca” umierać, a ty pokaż, jak żyć i cieszyć się odzyskaną pełnią naturalnego zdrowia!

One złożyły swoje życie na ołtarzu ślepej wiary w „medycynę opartą na nauce”, pozwalając się zabić pseudo-lekami wyprodukowanymi na bazie ropy naftowej, chorobą popromienną i krojeniem skalpelami, a ty naprawdę wybierz życie! Nie daj się zabić, pokaż rakowi (a przede wszystkim onkologom) figę i żyj z radością w sercu!

Świat Natury to jedna wielka, obficie zaopatrzona apteka, pełna pachnących, kolorowych i przepysznych warzyw, owoców i ziół! Lecz się tęczowo, radując się ich cudownym smakiem i zapachem! Niech twoje pożywienie będzie lekarstwem, a lekarstwo pożywieniem, zgodnie z zaleceniem ojca medycyny, Hipokratesa.

Nie potrzebujesz nieorganicznych, pozbawionych życia trucizn, jakimi w rzeczywistości są pseudo-leki alopatyczne i onkologiczne! Potrzebujesz radykalnego ODTRUCIA organizmu z toksyn i dostarczenia mu ŻYWYCH witamin, enzymów oraz minerałów. Tak dokarmiony i dożywiony organizm sam poradzi sobie z każdą chorobą: rakiem, cukrzycą, SM, gruźlicą, osteoporozą, boreliozą, ……………………… (wpisz tu sobie cokolwiek cię trapi).

farmacy

Wiedz, że główną przyczyną chorób i śmierci są ponure, negatywne myśli i lęki oraz złe odżywianie, i odwrotnie, najlepszym uzdrowicielem jest naturalna (ORGANICZNA) żywność i pozytywnie nastawiony umysł, więc uzdrawiaj się duchowo, bo to jedyny sposób, żeby Twój umysł pracował na rzecz Twojego zdrowia i dobrego życia!

Uzdrawianie za darmo, z każdej choroby

Po co masz umierać w młodym wieku jak te panie, pozostawiając na świecie sieroty i męża, który za kilka lat ożeni się z inną? Kto będzie wtedy kochał Twoje dzieci równie gorąco jak ty? Czy mądrze jest oddawać je w ręce macochy?!

Wybierz naturalne, autentyczne życie, a nie śmierć, którą oferuje ci medycyna alopatyczna i fundacja Rak&Roll!

Rak nie jest chorobą! Rak jest jedynie symptomem. Jest skutkiem zanieczyszczenia organizmu toksynami chemicznymi i psychicznymi. Trzeba mieć od wielu lat bardzo chory cały organizm, żeby w końcu pojawił się rak! Guz nie jest zagrożeniem. Tworząc guz organizm próbuje zneutralizować toksyny, otorbić je, po to, żeby nie krążyły we krwi i nie zatruwały narządów. Zamiast wycinać i wypalać guza wystarczy po prostu oczyścić krew, a więc cały organizm z zanieczyszczeń, a guz sam zniknie.

Wyśmiane przez Chustkę metody leczenia mogłyby uratować jej życie – ale zamiast nich wybrała śmierć z rąk onkologów. Gdyby otworzyła zabetonowany przez medialne pranie mózgu umysł i przynajmniej spróbowała metod alternatywnych, przekonałaby się empirycznie, że to działa!

Podam tu tylko niektóre tropy, a reszty poszukajcie sobie sami, bo nic tak nie kształci jak osobiste dociekania. Jak mawia Wanda Wegener: „jeśli z danej choroby wyzdrowiał tylko jeden człowiek na świecie, to znaczy, że ta choroba jest uleczalna!” Z raka wyzdrowiały miliony! Ale nie dzięki onkologii!

Pamiętaj jednak, że żaden sposób, który wyleczył kogoś innego, choćby nawet milion ludzi, nie musi być skuteczny dla ciebie, ponieważ podstawą zdrowia fizycznego jest ZDROWA PSYCHIKA. Jeśli masz głowę pełną negatywnych myśli i lęków, to nic ci nie pomoże, musisz więc zacząć od gruntownego posprzątania w swojej głowie.

jedz migdały aż puścisz pawia, bo amigdalina uzdrawia (wit. B17)

amigdalina (wit. B17)

Naukowcy odkrywają witaminę B17 (Laetrile)

prosto od znachora Vilcacora

Vilcacora – wyniki badań naukowych przedstawia prof. Iwona Wawer

kapsaicyna z ostrych papryczek zjedz 50kg, a rozpuścisz nocniczek

kapsaicyna

pij mocz, perhydrol, naftę i zgniłe warzywa, a będziesz wiecznie młoda i żywa

mocz

perhydrol

nafta

o zgniłych warzywach nie znalazłam żadnej informacji

dieta dr Budwig/terapia Gersona jedzeniem cudów dokona

dieta dr Budwig

terapia Gersona 1

terapia Gersona 2

Pacjentów, którzy przeżyli mimo skazujących wyroków śmierci są tysiące. Terapia Gersona jest terapią, która oddziałuje pozytywnie na cały organizm, a nie tylko jego część lecząc pojedyncze schorzenie. Można z powodzeniem leczyć nią osteoporozę, a nawet uzależnienia. Według badań narkomani uzależnieni od heroiny czy kokainy przestają odczuwać narkotyczny głód już 72 godziny po rozpoczęciu terapii. Tak niesamowicie silny wpływ na nasz organizm ma dogłębne oczyszczenie go ze szkodliwych substancji i jego intensywna regeneracja. Nawet pewne zaburzenia mózgu mogą zostać wyleczone, jeśli ciało zostanie odtrute i odpowiednio odżywione. Nie ma wątpliwości, że terapia Gersona jest jedną z najskuteczniejszych, a przy tym najbezpieczniejszych i nieszkodliwych dla organizmu naturalnych terapii antynowotworowych.

Dr Max Gerson został otruty przez zawistnych onkologów, ponieważ odbierał im chorych, których w swoim gabinecie przerabiał na zdrowych, przez co tamci tracili pieniądze. Na szczęście pałeczkę po ojcu przejęła jego córka, Charlotte Gerson, więc pacjenci wciąż zdrowieją. Ty też możesz wyzdrowieć!

terapia Ashkara jak nazwa wskazuje: cieciorkę wbij w pachwinę, lepiej się poczujesz

terapia Ashkara

Dr George Ashkar opracował cudowną metodę oczyszczania limfy, działającą podobnie do chińskiej metody przypalania moksą, ale niebolesną i nieinwazyjną. Wymiana limfy na nową czyni cuda i ludzie zdrowieją – bez chemii, skalpela i naświetlań! Cieciorki oczywiście nie wciska się w pachwinę, co za pomysł? Jeśli chcesz wiedzieć gdzie, to się sam/a dowiedz, bo przy okazji dowiesz się jak się skutecznie wyleczyć!

Kiedyś przy wejściu do jednego z amerykańskich szpitali dr George Ashkar zauważył wychodzącą zapłakaną kobietę.

– Co się pani stało? – zapytał ostrożnie.

– Mój 11-letni synek ma raka. Leczyli go w tym szpitalu, ale bezskutecznie. Przed chwilą powiedzieli mi, że choroba jest już tak zaawansowana, że syn wkrótce umrze. Zasugerowali, że bardziej humanitarnie i lepiej dla niego będzie jak to się stanie w domu, a nie w szpitalu*).

– Niech pani przestanie płakać! Ja wiem jak pokonać raka. Pomogłem już wielu ludziom mającym podobny problem. Proszę wziąć moją wizytówkę i potem zadzwonić do mnie to wszystko dokładnie pani wyjaśnię. Po pewnym czasie kobieta zadzwoniła. Dr Ashkar pojechał do niej i zaprezentował swoją metodę. Choć pomysł Ashkara wydawał się trochę dziwny, to jednak kobieta intuicyjnie czuła, że był nadzieją. Zresztą nie miała innej. Przecież była w najlepszym amerykańskim szpitalu „Memorial Hospital”. Zastosowała tę metodę. W rezultacie syn całkowicie wyzdrowiał. Gdy u chłopca nie było śladu raka, zawiozła go do tego samego szpitala, z którego ją odesłano do domu. Spotkała się z lekarzem i powiedziała:

– Niech pan spojrzy na mojego syna. Według pana powinien już nie żyć, a on jest całkowicie zdrowy.

– Rzeczywiście, jak to się stało?

– Poznałam cudownego człowieka, który pokazał mi, jak mogę go wyleczyć.

– A co to za człowiek?

– Proszę, tu jest jego wizytówka. Niech pan się z nim skontaktuje i nauczy od niego, jak można wyleczyć raka.

Lekarz grzecznie podziękował i wziął wizytówkę. Kobieta dopiero potem zrozumiała, że to był jej błąd. Wkrótce w domu Georga Ashkara zamiast lekarza pojawili się agenci FBI. Aresztowali go pod zarzutem leczenia bez uprawnień. Wytoczono mu proces. Na świadków wezwano innych uleczonych.

– Był pan chory na raka? – zapytał świadka sędzia.

– Tak wysoki sądzie.

– Czy teraz jest pan zdrowy?

– Tak wysoki sądzie.

– Czy stosował pan metodę obecnego tu Georga Ashkara?

– Tak wysoki sądzie.

Drugi świadek udzielił dokładnie takich samych odpowiedzi. W rezultacie ława przysięgłych uznała, że Georg Ashkar ich wyleczył. Nie pomogły tłumaczenia, że z medycznego punktu widzenia chłopiec miał umrzeć, a żyje, że dr Ashkar nie diagnozował, nie dotykał pacjenta, ani że ziarno ciecierzycy, które zalecał nie jest lekarstwem.

Sąd niczym bezduszny robot potraktował dr. Ashkara paragrafami – leczył bez uprawnień. George Ashkar jest doktorem fizyki, nie medycyny, więc skazano go na 5 lat więzienia w zawieszeniu i dodatkowo na 5 tysięcy dolarów grzywny.

Oto mamy sytuację, gdzie ktoś twierdzi, że znalazł oczekiwane przez ludzkość skuteczne w 100 proc. lekarstwo na raka, ma świadków i dowody w postaci mnóstwa listów dziękczynnych. Próbuje, nie oczekując żadnego wynagrodzenia, zainteresować świat medyczny swoim odkryciem. Dobija się do wielu instytutów i lekarzy niby walczących z rakiem. I co? System się wścieka, bo zagrożone jest jego status quo. Przecież w razie rozwiązania problemu raka gigantyczne pieniądze na badania nagle się skończą. Zamiast nagrody więc jest proces, który skazuje Ashkara niczym przestępcę. W tym czasie w samym tylko USA umiera z powodu raka aż 1500 osób dziennie.

——

W samej Kalifornii George Ashkar uratował 400 ludzi. Dr Ashkar przyznaje, że 8 z tych czterystu zmarło, ale były to wyłącznie osoby bardzo zamożne, które stać było na najdroższe amerykańskie szpitale i tam kontynuowały leczenie. Wszyscy biedniejsi, których nie było stać na nowoczesną terapię, przeżyli.

pradawna teoria jest taka: srebro dobre jest na raka; a teraz nowe: musi być koloidowe

srebro i złoto koloidalne

pamięć wody” żarty z przyrody

pamięć wody

Cóż, zaczyna się grząski grunt. Pierwszy wniosek i chyba najważniejszy brzmi szokująco dla niektórych i triumfalnie dla innych: człowiek może swoją świadomością wpływać na formę materii. I tutaj kłania się cały wstęp do fizyki kwantowej

Dalsze wnioski są szalenie praktyczne i dotyczące nas wszystkich. Popatrz na taki słoik zgniłego ryżu, który przez miesiąc słyszał „ty głupku” i wyobraź sobie, jak takie oddziaływanie wpływa na dzieci, które słyszą czasami przez całe lata dokładnie to samo! Straszne? No właśnie…

A teraz pomyśl, co się dzieje z Twoim ciałem i duszą, jeżeli w wyniku niskiego poczucia wartości własnej powtarzasz sobie w duszy przez lata, że jesteś głupkiem… Popatrz na słoik z ryżem i … wyciągnij z tego wnioski.

Nasze ciała składają się głównie z wody – wg ostatnich doniesień w zależności od wieku woda stanowi od 50% do 80 % „nas”. I pomyśl, jakie uczucia, wibracje i intencje w niej zapisujesz każdego dnia. W niej, czyli w sobie i w ludziach, z którymi się kontaktujesz. Jak kardynalną jakością staje się to, czy myślisz i działasz z intencją dobra, czy z intencją zdeprecjonowania. 24 godziny na dobę…

 z modlitwą to jest sprawa taka, że działa (ale nie na raka)

Modlitwa – najbardziej wrzaskliwie reklamowane biadania naukawe nad modlitwą zlecane są przez racjonalistów, specjalnie po to, żeby tendencyjnie udowodnić, że to nie działa. Każdy uzyskuje taki wynik, jaki chce uzyskać, wiec w tym przypadku „dowód naukowy” jest zupełnie niemiarodajny. O skuteczności modlitwy znajdziecie kilka słów w tym wpisie.

W ramach psychoterapii obejrzyj chrześcijański serial „Cuda się zdarzają” a ten odcinek opowiada o tym, że dzięki sile modlitwy zmarły na stole operacyjnym pacjent odżył 1,5 godziny od zatrzymania akcji serca.

połknij papierek lakmusowy, a będziesz jak nowy! terapia dr Leonarda Coldwella (rak jako zaburzenie pH organizmu)

Doktor Leonard Coldwell jest gwiazdą pierwszej wielkości wśród osób leczących raka i wszystkie inne choroby. Ma 98% skuteczności, a onkologia tylko 2%. Nie jest w stanie pomóc jedynie tym pacjentom, którzy mają organizmy całkowicie wyniszczone onkologiczną chemioterapią i naświetlaniami. Tylko osoba z kompletnie zniszczonym chemioterapią mózgiem (w medycynie nazywa się to chemo-mózg) może twierdzić, że połknięcie papierka lakmusowego jest sposobem na zalkalizowanie krwi. Ludzie o nienaruszonych mózgach wiedzą, że papierek służy jedynie do pomiaru. Jeśli zalkalizujesz krew, czego „skutkiem ubocznym” będzie pozbycie się toksyn, twój organizm sam sobie poradzi, bo rak kocha środowisko kwaśne, a w zasadowym ginie. Dr Coldwell już jako 14-latek posiadł wiedzę, która pozwoliła mu wyleczyć matkę z marskości i raka wątroby!

bioenergoterapia – wyleczy nas pan Józek, gdy pomaca guzek

Bioenergoterapia – tu linku nie dodam, lecz napiszę od siebie, bo wypróbowałam tę metodę na sobie. Z całą pewnością bioenergoterapia nie może być jedyną metodą stosowaną w przypadku raka, ale pomocniczo, czemu nie? Moje zdanie (z autopsji) jest takie: jeśli chcesz napompować dziurawą dętkę musisz ją najpierw załatać, w przeciwnym wypadku powietrze i tak ucieknie. Bioenergoterapia nie będzie skuteczna, jeśli pacjent jest energetycznie „nieszczelny”, jak ta dziurawa dętka. Najpierw trzeba się wziąć w garść i zadbać o psychikę, ponieważ nie ma sensu dostarczać energii, która jest pożerana przez negatywne myśli. Poza tym po co płacić komuś za coś, co każdy może mieć za darmo i w dowolnych ilościach?

Na temat soczku Noni, ziół tian xian, preparatów Tołpy  i metody BSM się nie wypowiadam, bo nic mi nie wiadomo na ten temat. Może są skuteczne, a może nie, może znajdę czas na zapoznanie się z tematem, a może nie. Jeśli was to interesuje to poszukajcie sobie sami.

Z rakiem się nie walczy! Kiedy idziesz na wojnę, kiedy podejmujesz walkę, musisz się liczyć z tym, że trup będzie słał się gęsto po obu stronach. Może najpierw polegnie rak, ale potem to ty będziesz ofiarą, ponieważ chemioterapia i naświetlania są silnie rakotwórcze! Chemioterapia jest zabójcza dla całego życia, zabija wszystkie komórki bez wyjątku, zarówno rakowe jak i zdrowe (a szczególnie mózgowe)! Jeśli dasz sobie amputować pierś z powodu guza, to oczywiście wznowa nie pojawi się w piersi, bo już jej nie ma. Dlatego rak zaatakuje wątrobę, nerki, kości, mózg lub cokolwiek innego albo wszystko razem.
Na zachętę zbiór autentycznych historii ludzi, którzy skutecznie i bezpiecznie, a co najważniejsze – raz na zawsze pozbyli się raka i innych, tzw. nieuleczalnych chorób bez pomocy medycyny alopatycznej:

Nieuleczalni – wstęp

Marlene Marcello McKenna i czerniak złośliwy z przerzutami

Rak płuc z przerzutami, czyli historia Janet Sommer

Profesor Oxfordu i terapia dr Gersona

Billy Best i chłoniak Hodgkina

Za młoda, by umierać

Pozytywne i wspierające życie tagi:

Makrobiotyka

Homeopatia

Rak

Mam wolną wolę, więc wybrałem życie” – książka „Głodny anioł” Stanisława Karolewskiego (nakład wyczerpany, ale jeśli wykażecie się sprytem zdołacie zdobyć swój egzemplarz, bo to lektura, którą bardzo gorąco polecam!)

Trzy lata temu dowiedziałem się, że mam raka. Przeszedłem pełne leczenie onkologiczne – dwie ciężkie operacje i trzy cykle chemioterapii. Bezskutecznie. Po roku zmagań z chorobą zerwałem wszelkie kontakty ze światem medycznym i rozpocząłem leczenie metodami alternatywnymi – głodem, dietą i siłą woli. W ciągu sześciu miesięcy sześciocentymetrowy guz zniknął bez śladu w sposób, którego medycyna nie potrafi wytłumaczyć.

Głodny anioł składa się z dwóch części. W pierwszej z nich przedstawiam swoją historię w formie literackiej opowieści o umieraniu, odradzaniu się i miłości trzymającej przy życiu. Druga część zawiera opis metod leczenia raka, które stosowałem. Omawiam każdy z dziewięciu sposobów, zarówno od strony naukowej jak i osobistych doświadczeń.

Ta książka to świadectwo, przynoszące nadzieję chorym i ich rodzinom, ale także praktyczny poradnik służący leczeniu i profilaktyce antynowotworowej. Dziś jest to problem, który dotyczy każdego.

Jak w 90 dni pokonałem raka

Walter Last – „Kulisy leczenia nowotworów przez oficjalną medycynę”

Zabijanie pacjentów w imię naukowej medycyny jest sztuką lekarską, a skuteczne przywracanie zdrowia metodami naturalnymi jest przestępstwem

Michael Collins i retinopatia cukrzycowa, z serii „Nieuleczalni”

Pogooglujcie sobie sami, a ja życzę Wam dobrej zabawy:

  • doktor Mathias Rath
  • doktor Max Gerson
  • doktor Tulio Simoncini
  • doktor Leonard Coldwell (ma 98% skuteczność w leczeniu raka)
  • metoda Simontonów
  • „Świat bez raka”
  • dieta makrobiotyczna
  • dieta surowa
  • dieta Alleluja
  • Witamina B17 (Laetrile)
  • Bruce Lipton

Bierne składanie na barki innych odpowiedzialności za własne zdrowie i życie rzadko dobrze się kończy. Człowiek, który nie dąży świadomie do odkrycia sekretów dobrego zdrowia, nie wykazuje zrozumienia dla konieczności zmiany trybu życia, który doprowadził do rozwinięcia się raka i nie próbuje odważnie zmierzyć się z własnymi demonami, sam skazuje się na zagładę, ponieważ rak to nie tylko choroba ciała, lecz przede wszystkim duszy. Bez odkrycia przyczyny choroby i bez gotowości podjęcia kontroli nad całym procesem przywracania sobie nieodpowiedzialnie utraconego zdrowia trudno liczyć na sukces. Geny nie mają z tym nic wspólnego, bo to nie geny rządzą procesem, lecz proces rządzi genami.

Osoba, która zostaje skonfrontowana z potencjalnie śmiertelną chorobą nie może zachowywać się jak bezmyślna i bierna owca. Kto nie wierzy, niech sprawdzi statystyki skuteczności leczenia raka przez oficjalną medycynę, a potem niech się poważnie zastanowi, czy warto ryzykować oddając się w jej ręce.

Wystraszony człowiek traci zdolność racjonalnego myślenia, więc nie mogę mieć pretensji do pacjentów, że dają się mordować. Normalnie myślący ludzie kierują się niezmąconą wiarą w to, że służba zdrowia powołana jest do ratowania ich zdrowia i życia i w ogóle nie dopuszczają do siebie myśli, że istnieje ona głównie dla generowania zysków Big Pharma. Odkrycie tego spisku nie jest łatwe, a co więcej może się skończyć dość poważnym wstrząsem psychicznym.

Pacjent świadomy i odpowiedzialny to pacjent, który nie pozwoli się oszukać, wykorzystać, ani tym bardziej uśmiercić. Dlatego system medyczny dąży do tego, żeby utrzymywać ludzi w całkowitej nieświadomości faktu, że istnieje możliwość skorzystania z pomocy konkurencji, czyli znakomicie działającej i skutecznej medycyny naturalnej, a nawet że sami mogą zadbać o swoje zdrowie i wyleczyć się nawet z najbardziej „złośliwych” nowotworów. Ten fakt nie tylko jest ukrywany, ale co gorsze straszy się ludzi natychmiastową śmiercią, jeśli nie skorzystają z oferty naukowej medycyny.

Tak, tak, po tej drugiej stronie „barykady” też są LEKARZE, z dyplomami uznanych uczelni medycznych i z dużym dorobkiem naukowym. To nieprawda, że są to jacyś straszliwi „szarlatani żerujący na ludzkim nieszczęściu”. Powiem więcej – jest nawet odwrotnie, bo to oni leczą skutecznie i w pełni bezpiecznie, a ta druga strona, żerując na lęku, truje i morduje dla garści srebrników.

Jak napisałam nie mam pretensji do pacjentów, bo są oni nieświadomymi ofiarami, ale mam pretensję do osób, które w nieodpowiedzialny sposób, ze zwykłej ignorancji lub z powodu potrzeby gwiazdorstwa wprowadzają innych w błąd i odwodzą ich od wszelkich prób ratowania się metodami alternatywnymi.

Stałym czytelnikom tego bloga nie muszę wyjaśniać, że ów rzekomo tak intensywnie poszukiwany przez lekarzy, farmaceutów i naukowców LEK NA RAKA został wynaleziony dawno temu, a co więcej tych leków jest całe mnóstwo i wszystkie są w 100% naturalne. Problem w tym, że skoro są naturalne, to nie mogą być opatentowane (żadna firma farmaceutyczna nie może zdobyć wyłączności na te substancje), a to z kolei oznacza, że nie można na nich zarabiać tyle, ile zarabia się na produkcji onkologicznych (i wszystkich innych) „leków” syntetycznych.

Rak płuc z przerzutami, czyli historia Janet Sommer z serialu „Nieuleczalni”

Matka Janet była palaczką i zmarła na raka, gdy Janet miała 19 lat. Janet została pielęgniarką, pracowała w szpitalu i żyła aktywnie, dbała o zdrowie i dobrze się odżywiała. Zawsze twierdziła, że w razie choroby nie podda się chemioterapii. Wyszła za mąż i miała dwóch synów, po latach jej małżeństwo się rozpadło, ale pozostali z byłym mężem przyjaciółmi.

Po rozwodzie musiała dużo pracować, żeby utrzymać siebie i dzieci, a stres związany z pracą odcisnął piętno na jej zdrowiu. Czuła, jakby ktoś naciskał pięścią na jej mostek. Zaniepokoiło ją to, więc poszła do zaprzyjaźnionej lekarki i poprosiła o zbadanie. Badanie nic nie wykazało. Ponieważ objaw się utrzymywał zwróciła się do innego lekarza, który skierował ją na prześwietlenie i badanie krwi. Zaniepokojony wynikami zlecił tomografię. Badanie wykazało liczne guzy w płucach i w wielu innych narządach.

Onkolog, do którego się udała dawał jej nie więcej niż pół roku życia.

Przerażona udała się do innego, a ten powiedział, że zostało jej 6 tygodni. Pomyślała, że to za mało, żeby przygotować się na śmierć i sprzątnąć dom. Miała 45 lat i dwoje dzieci na utrzymaniu. Jej siostra nie uwierzyła w ten wyrok, a ojciec się przeraził.

Wróciła do pierwszego onkologa, a ten przekonał ją do leczenia. Poddała się operacji usunięcia guzów z tylnej części brzucha po czym powiedziała o wszystkim synom. Starszy się rozpłakał, a młodszy zastosował myślenie magiczne. Uznał, że jeśli nie przyjmie tego do wiadomości, to problem zniknie.

Przerażona Janet poddała się serii 6 zabiegów chemii. Po tym „leczeniu” jej stan gwałtownie się pogorszył.

Nikt nie wierzył, że przeżyje.

Ważyła 32 kilogramy, wymiotowała, miała płyn w płucach, wyłysiała i wyglądała strasznie. Onkolog nalegał na dalsze leczenie i przekonywał ją, żeby przyjęła II serię chemii. Na szczęście jej lekarz rodzinny gorąco jej to odradzał. Twierdził, że na pewno tego nie przeżyje i że chemia ją zabije. Spytał ją, czy słyszała o medycynie alternatywnej i opowiedział jej o diecie makrobiotycznej.

Jako pielęgniarka nie wierzyła w medycynę alternatywną, więc odpowiedziała, że to dla hipisów.

Lekarz twierdził, że ludzie umierają od chemioterapii i przekonywał ją do diety. Powiedział, że dieta nie jest lekarstwem, ale bardzo wzmocni jej system odpornościowy. W końcu się zgodziła. Nie miała nic do stracenia.

W jej domu pojawił się konsultant o imieniu Francois, bardzo wysoki i bardzo chudy, z pociągłą twarzą. Janet była bardzo krytyczna i pomyślała, że nie podoba jej się ten facet i że nie chciałaby wyglądać jak ten chodzący szkielet.

Francois urządził pokaz gotowania dla niej, jej przyjaciółek i lekarza domowego. Ponieważ była za słaba, żeby gotować w jej domu na zmianę mieszkały przyjaciółki i pomagały jej w kuchni. Ze zdziwieniem oglądały nieznane im warzywa, np. kapustę pastewną.

Po tygodniu nowej diety Janet mogła swobodniej oddychać, ale w jej płucach wciąż zbierał się płyn, który trzeba było odciągać. Najbardziej przygnębiające było jednak to, że guzy wciąż rosły. Była bliska załamania, ale jednocześnie czuła się coraz lepiej. W końcu odzyskała wiarę, a po długich 5 miesiącach guzy zaczęły się kurczyć.

Po roku była w pełni zdrowa.

Kiedy poczuła się lepiej uświadomiła sobie, że chemia zaszkodziła jej bardziej niż rak i że jej wielki krytycyzm był objawem nierównowagi w organizmie. Kiedy zmieniła sposób odżywiania i zaczęła zdrowieć zmienił się jej sposób myślenia i stosunek do całego świata, w tym do ludzi. Odkryła też z radością, że osoby, które kochała odwzajemniają jej uczucia, czemu dały wyraz pomagając jej w chorobie. Było to zdumiewające i radosne odkrycie.

Zapisała się na kurs makrobiotyki i po czterech latach nauki zaczęła pomagać innym. Pomogła już setkom ludzi. Stosuje dietę i z każdym rokiem jest zdrowsza. Poznała mężczyznę swojego życia o imieniu Gary i wzięli ślub na statku z kuchnią makrobiotyczną.

Marlene Marcello McKenna, czerniak złośliwy z przerzutami, czyli historia z serialu „Nieuleczalni”

Marlene Marcello McKenna urodziła się w rodzinie katolickich, włoskich imigrantów, wyszła za mąż za prawnika irlandzkiego pochodzenia i miała z nim troje dzieci. Pracowała razem z mężem, oboje byli zaangażowani w politykę i prowadzili bardzo intensywny i stresujący styl życia.

Marlene od dzieciństwa miała znamię na plecach, ale się nim nie przejmowała. Do czasu, bo znamię nagle zaczęło ropieć. Poszła do lekarza, który zlecił biopsję. Lekarka wezwała ją do siebie i obwieściła jej, że ma bardzo złośliwego czerniaka, że rokowania są fatalne i że pozostało jej zaledwie kilka miesięcy życia. Zleciła usunięcie znamienia, ale zaraz po tym zabiegu Marlene odkryła guzek na szyi. Zdiagnozowano przerzuty i usunięto węzły chłonne, ale nie zlecono radioterapii. Marlene uznała, że jest zdrowa. Jednak wkrótce zaczął ją boleć brzuch i miała problemy z jelitami. Ból narastał, a ona chudła. Badania wykazały czerniaka jelita. Musiała poddać się operacji, w czasie której wycięto jej 20 cm jelita. Okazało się, że przerzuty są dosłownie wszędzie. Lekarze dawali jej nie więcej niż pół roku życia. Jej syn powiedział, że to jest skutek życia, jakie prowadziła. Lekarze wciąż ją operowali i wciąż coś wycinali, a ona czuła nieznośny ból. Była chuda jak szkielet i z całego ciała wystawały jej dreny. Wyglądała tak fatalnie, że postanowiła nie pokazywać się dzieciom, żeby ich nie straszyć. Miała dość terapii i lekarzy, nie chciała więcej ani chemii, ani naświetlań. Chciała, żeby zabrali ją do domu.

Gdy Marlene była w szpitalu jej mąż rozmawiał o niej ze swoją starą ciotką. Powiedziała mu ona, że 20 lat temu lekarz zdiagnozował u niej raka. Zdziwił się bardzo i zapytał: „I co?” a ciotka odparła: „Nic, więcej do niego nie poszłam”. Ciotka zmarła szczęśliwa w wieku 90 lat, z kieliszkiem burbona w jednej ręce i z papierosem w drugiej.

Młodszy brat Marlene zainteresował się naturalnymi metodami leczenia, kiedy jego syn zachorował na zapalenie ucha. Spytał terapeutkę, czy można jakoś pomóc jego siostrze. Terapeutka doradziła dietę makrobiotyczną. Kupił książkę Michio Kushi i dał ją Marlene, ale ona uważała, że to brednie i nie chciała go słuchać. Brat się uparł, więc w końcu zgodziła się spotkać ze specjalistą. Bardzo ciężko szło jej zrozumienie, o co w tym chodzi, a co więcej kuchnia nigdy nie była jej królestwem.

Michio Kushi przepisuje jedzenie tak, jak lekarze leki. Kazał wyrzucić cukier, mąkę, nabiał i wszelką żywność chemicznie „poprawianą”. Komórki rakowe żywią się wszelkimi prostymi związkami, takimi jak cukier i mąka oraz toksynami z chemii dodawanej do żywności. Są prymitywne, więc wyrafinowana, naturalna żywność jest dla nich zabójcza. Trzeba je zagłodzić, nie dostarczając im tego, co lubią. Zlecił, żeby 50-60% żywności stanowiły całe ziarna zbóż (nie mielone!), poza tym świeże (ekologiczne) warzywa, fasola i wodorosty, nie na surowo, lecz podduszone. Owoce tylko sezonowe i lokalne. Każdy kęs należy przeżuwać do 60 razy.

Zatrudnili kucharkę makrobiotyczną, żeby uczyła Marlene i gotowała dla wszystkich domowników. Kiedy weszła ona do kuchni aż podskoczyła z przerażenia na widok kuchenki mikrofalowej. Kuchnia elektryczna też się jej nie podobała. Wyjaśniła wszystkim, że sama niedawno była chora na raka mózgu i że elektryczność, a zwłaszcza mikrofale są zabójcze dla zdrowia, ponieważ źle oddziałują na strukturę komórkową żywności. Kto chce być zdrowy ten nie powinien w ogóle mieć w domu takich urządzeń. Do kuchenki mikrofalowej nawet nie chciała podejść. Wyrzucili więc ten cały sprzęt i kupili kuchenkę gazową.

Terapeutka doradziła, żeby Marlene najpierw wyleczyła siebie, a dopiero potem swoją rodzinę. Potrawy wydawały im się mdłe, ale nauczyli się je jeść. Jej syn śmiał się, że kiedy ona przeżuwa drugi kęs jedzenia on już jest na podwórku i gra w piłkę. Wkrótce Marlene zaczęła się czuć lepiej. Zmienił się kolor jej krwi i zaczęła wierzyć, że to jest właściwa ścieżka. W końcu zaczęła nawet słuchać, co mówi do niej terapeutka. [Dieta makrobiotyczna sprawia, że stajemy się uważni, skupieni i pełni szacunku dla innych].

Lekarze byli zdumieni jej powrotem do zdrowia. Po roku odzyskała dawną wagę i poczuła się zdrowa. Wkrótce potem okazało się, że jest w ciąży. Miała 42 lata i dorosłe dzieci. Wszyscy byli przerażeni! Trzech lekarzy zalecało aborcję, ponieważ byli pewni, że rak wróci. Konsultant makrobiotyczny odradzał aborcję. Marlene obiecała Bogu, że jeśli podaruje jej życie, ona również podaruje życie. Wiedziona rozterkami udała się do żeńskiego klasztoru, żeby się pomodlić w kaplicy. Tam spłynął na nią głęboki spokój. Wiedziała, że wszystko będzie dobrze. Wychodząc natknęła się na zakonnicę, która ją obserwowała. Spytała, czy ma problem i Marlene opowiedziała jej o ciąży. Siostra ją uściskała i obiecała, że będzie się za nią modlić wraz z innymi siostrami.

Marlene, będąc w ciąży, wróciła do polityki, ale przegrała prawybory. 10 dni później urodziła zdrowego syna Josepha, który jest rówieśnikiem dziecka jej najstarszego syna. Joseph stał się ulubieńcem i oczkiem w głowie całej rodziny. Dziś i on jest już dorosły (ma 23 lata).

Marlene, chociaż jest już po 60-ce wciąż jest zdrowa i dziś czuje się lepiej niż w młodości. Napisała książkę o swojej chorobie i wyleczeniu („When Hope Never Dies”), zajęła się medycyną holistyczną i została zaproszona do Białego Domu przez prezydenta Clintona.

Naukowe mity i nienaukowe fakty na temat zdrowia i choroby

Na marginesie omawiania serii telewizyjnej „Nieuleczalni” (Incurables, Zone Reality) przedstawię tu kilka słów wyjaśnienia dla osób, które dopiero zaczynają podejrzewać, że z medycyną alopatyczną coś jest nie tak, jak być powinno.

W szkole uczą nas naukowego, a więc materialistycznego sposobu patrzenia na rzeczywistość. Od spraw duchowych ma być religia. Jak we wszystkim, czym hipnotyzuje nas Matrix, mamy tu do czynienia z silnie zaznaczonym dualizmem, czyli w tym przypadku ustawieniem materii w opozycji do ducha.

Stali czytelnicy tego bloga wiedzą, że przeciwieństwa są tym samym (zafiksowanie na dowolnego rodzaju skrajności zawsze prowadzi do ekstremizmu, a więc fanatyzmu) i że prawda zwykle leży gdzieś w połowie drogi, albo wręcz zupełnie nie tam, gdzie fanatycy ją sytuują.

Współczesna nauka bada świat materii, całkowicie ignorując sprawy ducha. Naukowa medycyna również pomija kwestie duchowe, skupiając się wyłącznie na „mechanice” i procesach fizyko-chemicznych, zachodzących w organizmie. Lekarze, którzy ośmielają się dostrzegać metafizyczną stronę życia traktowani są jak szarlatani lub – w najlepszym razie – nieszkodliwi wariaci. Niejeden z takich lekarzy musiał pożegnać się z karierą tylko dlatego, że jego filozofia nie była zgodna z „nauką” medyczną (która w rzeczywistości nierzadko z prawdziwą nauką nie ma nic wspólnego i często przypomina kult pełen dogmatów).

Bezduszne, „naukowe” podejście sprawia, że pacjent traktowany jest jak biologiczna maszyna, którą należy naprawić podobnie, jak naprawia się każdy inny mechanizm, np. samochód czy komputer. Jeśli jakaś część działa nieprawidłowo i nie da się jej naprawić (zaszyć, skręcić śrubami, wstawić dreny itp.), to należy ją zastąpić nową (przeszczepem). Jeśli stwierdza się brak jakiegoś związku chemicznego, np. insuliny czy neuroprzekaźnika, podaje się go w postaci leku i wierzy, że to pomoże – zupełnie tak samo, jak wlanie do silnika samochodowego właściwego paliwa i oleju.

Czasem coś tam przebąkuje się na temat znaczenia serdeczności i troski, które pomagają pacjentom szybciej wrócić do zdrowia, ale zagłębianie się w metafizykę jest zdecydowanie źle widziane, bo nienaukowe.

Seria „Nieuleczalni” udowadnia, że nie tędy droga.

Wszystkie leki chemiczne mają mniej lub bardziej poważne skutki uboczne*) (proszę uważnie czytać ulotki dołączone do leków – jeśli łykasz cokolwiek bez zapoznania się z treścią ulotki ryzykujesz śmiercią lub kalectwem!) i prawie zawsze uzależniają pacjenta na całe życie. Odstawienie leku nierzadko jest równoznaczne ze śmiercią! Koronnym przykładem jest cukrzyca, która sprawia, że pacjent stale musi mierzyć poziom cukru i aplikować sobie insulinę, a jeśli znajdzie się w sytuacji, że z jakiegoś losowego powodu nie może jej zdobyć, zaczyna się ścigać ze śmiercią.

Leki chemiczne tak naprawdę nie leczą choroby, lecz jedynie niwelują jej symptomy. Objaw wprawdzie znika, ale choroba nie zostaje wyleczona. Takie leczenie przypomina wmiatanie śmieci pod dywan. Choroba skrywa się głębiej i przestaje być widoczna, ale w dalszym ciągu tam jest. Może teraz przybrać inną, o wiele groźniejszą formę i objawić się w inny sposób. Żeby człowieka wyleczyć należy odkryć przyczynę problemów i ją usunąć. Przyczyną może być dręczący problem psychologiczny (szok, zazdrość, lęk przed porzuceniem, stresy w pracy itp.) lub zatrucie organizmu toksynami (stresy i złe odżywianie powodują silne zakwaszenie krwi). Usunięcie tych czynników czyni cuda.

Seria „Nieuleczalni” uświadamia nam, że wszyscy jesteśmy dziećmi natury i że bez natury nie jesteśmy w stanie żyć ani tym bardziej zachować pełni zdrowia. Udowadnia również siłę i skuteczność modlitwy i wiary.

Do zdrowego życia nie wystarczą same białka i witaminy. Żywność (zgodnie ze swoją nazwą) musi żywić, a więc być pełna życia i energii, czyli świeża i uprawiana w naturalny sposób.

W diecie makrobiotycznej (która jest „rekordzistką” w rankingu wszelkich znanych metod przywracania zdrowia) stosuje się żywe jedzenie, np. kiełkujące, całe ziarna i świeże warzywa i owoce, a jaja muszą być koniecznie zapłodnione. Jaja pochodzące z chowu klatkowego nie nadają się do jedzenia, bo nie dość, że kury są stłoczone i zestresowane, to jaja te nie są zapłodnione. Podobnie „martwe” (pozbawione energii chi) są mrożonki, a zwłaszcza potrawy przyrządzane w kuchenkach mikrofalowych – mogą mieć zachowane wszystkie witaminy i sole mineralne, ale nie ma w nich życia, więc zamiast oddawać organizmowi swoją energię, zużywają ją w procesie trawienia. Co więcej, według medycyny chińskiej (najstarszej, obok ajurwedy metody naturalnego leczenia i przywracania zdrowia) mrożonki**), nawet podawane na gorąco, wychładzają organizm i powodują blokady w meridianach (szlakach przepływu energii życiowej), co powoduje bóle stawów (zwłaszcza kolan). Jeśli cierpisz z powodu problemów z kolanami natychmiast przestań kupować mrożonki dowolnego rodzaju!

Im mocniej przetworzona żywność tym bardziej bezwatrościowa. Szczególnie niebezpieczne są szybkie dania („fast food”, hamburgery, gorące kubki (glutaminian!!!), dania do podgrzewania w mikrofalówkach itp.), chipsy (sama chemia!) i wszelkie dania „dietetyczne”, czyli odtłuszczone i zawierające słodziki (diet soda, diet Cola, jogurty i inne wyroby mleczne „0%”).

Biała mąka i cukier zaliczają się do TRUCIZN, których absolutnie i pod żadnym pozorem nie wolno jadać osobom chorym na raka! Rak żywi się cukrem (co wykorzystuje medycyna naturalna, ale o tym później) i białą mąką.

Uwaga! Rzekomo „dietetyczne” słodziki są jeszcze gorszą trucizną niż cukier!

Właściwe leczenie nie polega na wszczepianiu sztucznych organów ani na wlewaniu do krwi substancji chemicznych, których brakuje, lecz na naturalnym przywracaniu zachwianej równowagi (homeostazy). Takie działanie pozwala organizmowi powrócić do pełni zdrowia i utrzymać je.

Niech Cię nie przeraża perspektywa „tracenia czasu i energii” na gotowanie w domu, bo to właśnie dzięki właściwej diecie i unikaniu wszelkiej chemii możesz odzyskać pełnię wolności od cierpienia fizycznego i psychicznego spowodowanego chorobą lub kalectwem. Uwolni Cię to również od wydatków i uzależnienia od leków.

Co najważniejsze, zdrowy organizm oznacza również zdrowy, a więc sprawnie pracujący mózg. Tylko dzięki niezależnemu myśleniu możesz wyzwolić się z sieci kłamstw i manipulacji, którymi karmią ludzi media, politycy i sprzedajne mamonie „autorytety” medyczne (i wszelkie inne).

Bruce Lipton, lekarz i naukowiec udowodnił, że duch góruje nad materią i że to nie geny rządzą organizmem, lecz że to świadomość (duch) rządzi genami. Dlatego nie ma chorób nieuleczalnych (poza bardzo nielicznymi wadami wrodzonymi), chyba, że ktoś w nie wierzy. W co wierzysz, to dostajesz. Jeśli pragniesz zdrowia, musisz przestać wierzyć w choroby i lekarzy i zacząć wierzyć w naturę, zdrowie i własną moc sprawczą. Bez tego nie odniesiesz sukcesu na drodze ku zdrowiu i szczęściu.

Japoński badacz Masaru Emoto udowodnił naukowo pamięć wody, a więc zasadę działania homeopatii. Woda przekazuje organizmowi informację, która została w niej zapisana, a to znaczy, że nie potrzeba dodawać do niej żadnych substancji chemicznych, żeby nią leczyć. Wystarczy jedynie informacja o tej substancji.

Na zakończenie: proszę mi nie zarzucać generalizacji ani jednostronnego postrzegania medycyny. Piszę tu o medycynie alopatycznej, która truje, a nie o medycynie ratunkowej czy chirurgii urazowej, które ratują życie i przywracają sprawność po wypadkach.

———–

*) Wyjątkiem są warzywa i owoce, które w naturze narażone są na działanie mrozu, który ich nie zabija, np. brukselka, pory, rokitnik czy owoce jałowca. Jeśli nie mamy wyjścia i musimy skorzystać z mrożonek można je „rozgrzać” odpowiednimi przyprawami.

Więcej informacji o energetyzowaniu potraw i fatalnych skutkach stosowania mikrofal można znaleźć w Internecie, na stronach z przepisami zdrowej kuchni.

**) Przykład skutków ubocznych (stąd):

lek na cholesterol: Sortis

Oprócz tego, że ma mnie leczyć do śmierci to ma takie efekty uboczne:

Częste: zaparcia, wzdęcia, dyspepsja, nudności, biegunka; reakcje alergiczne; bezsenność; ból głowy, zawroty, parestezje; wysypka, świąd; bóle mięśni, bóle stawów; osłabienie, bóle w klatce piersiowej, bóle pleców, obrzęki obwodowe;

Nieczęste: jadłowstręt, wymioty; małopłytkowość; łysienie, hiperglikemia, hipoglikemia, zapalenie trzustki; niepamięć; neuropatia obwodowa; pokrzywka; miopatia; impotencja; złe samopoczucie, przyrost masy ciała;

rzadkie: zapalenie wątroby, żółtaczka cholestatyczna; zapalenie mięśni, rabdomioliza;

bardzo rzadkie: anafilaksja; obrzęk naczynioruchowy, wysypka pęcherzowa (w tym rumień wielopostaciowy, zespół Stevens-Johnsona i toksyczne złuszczanie się naskórka). Zwiększenie aktywności aminotransferaz w surowicy i zwiększenie aktywności kinazy kreatynowej (CK).

Nie wyleczysz żadnej choroby, jeśli nie usuniesz jej przyczyny, czyli historia Betsy Dischel z serii „Nieuleczalni”

Betsy Dischel urodziła się ze słabym zdrowiem, w niemowlęctwie stale płakała i trudno było ją uspokoić. Cierpiała na wysypkę i miała alergię niemal na wszystko. Przez całe dzieciństwo miała egzemę, która objawiała się w postaci wyprysków koło ust i oczu, więc stale nosiła przy sobie tubkę maści z kortyzonem. Nie lubiła miasta, więc wyniosła się do niewielkiej miejscowości nad morzem, ale tam stan jej zdrowia pogorszył się jeszcze bardziej. Skóra była podrażniona i sucha do tego stopnia, że pękała, kiedy Betsy obracała głowę. Czuła jakby jej całe ciało oblazły jadowite mrówki.

Leczenie zalecone przez lekarza nie tylko nie przynosiło ulgi, ale nawet pogarszało jej stan. Próbowała diety, akupunktury i kręgarstwa, ale i to nie pomogło.

Później odkryła na szyi guzek, który stale rósł. Poszła do lekarza, który nie wiedział, co to może być, ale zaproponował jego usunięcie. Betsy się zgodziła. Sądziła, że to koniec kłopotów, ale kiedy spędzały z siostrą miły weekend, ciesząc się z zakończenia chemioterapii jej ojca, zadzwonił telefon. Lekarz powiedział, że guz, który jej wycięto to bardzo rzadki, złośliwy nowotwór (rak gruczołowotorbielowaty), który nie daje objawów, podstępnie rozwija się wzdłuż dróg nerwowych i nie poddaje się chemioterapii.

Okazało się, że nowotwór nie został usunięty w całości, więc zagrażał przerzutami do ślinianek, mózgu i oczu. Betsy poddała się drugiej operacji, w czasie której wycięto jej mięśnie, nerwy i węzły chłonne z szyi i zalecono 6-tygodniową, intensywną radioterapię.

Betsy była przerażona, kiedy dowiedziała się, że skuteczność leczenia wynosi tylko 30%, a skutkiem ubocznym jest stwardnienie tętnic, co nawet po wielu latach grozi udarem, utratą zmysłu smaku, wypadnięciem zębów i poparzeniem skóry.

Kiedy znajomi dowiedzieli się o jej chorobie zaczęły dzwonić do niej znane i nieznane jej osoby doradzając różne, niekonwencjonalne terapie. Problem polegał na tym, że Betsy próbowała już niemal wszystkiego – bez rezultatu. Ale było coś, czego jeszcze nie wypróbowała: dieta makrobiotyczna.

Przeczytała wiele strasznych rzeczy na temat skutków i (nie)skuteczności leczenia raka i była przerażona. Pomyślała, że dieta jest jej ostatnią szansą.

Jej matka była przerażona i pomyślała, że Betsy zwariowała: przecież musiałaby gotować w domu! To się ani jej, ani Betsy nie mieściło w głowie!

Betsy wyjaśniła na czym polegał problem, z którym musiała się zmierzyć: trzeba udać się do sklepu, najlepiej z żywnością ekologiczną, wybrać odpowiednie produkty, przynieść je do domu, oczyścić, pokroić i ugotować, a co jeszcze gorsze: nie wolno używać kuchenki mikrofalowej. Po 12 godzinach potrawa traci wartości odżywcze, więc trzeba ją wyrzucić i ugotować świeżą. Nie była pewna, czy to wyzwanie jej nie przerośnie, ale postanowiła spróbować.

Skontaktowała się z nauczycielem makrobiotycznego stylu życia, Dennym Waxmanem (Denny jest bardzo popularny w Polsce, gdzie prowadzi kursy i wykłady i ma wielu uczniów, którzy kontynuują jego dzieło). Kiedy wypytał ją o nawyki żywieniowe i życiowe pomyślał, że będzie z nią ciężko, ale spodobała mu się jej odwaga i determinacja.

Wyjaśnił jej, że podstawą każdego makrobiotycznego posiłku jest ziarno + jarzyna. Jeśli nie ma ziarna, to nie jest to posiłek, a jeśli nie ma jarzyny, posiłek nie jest zbilansowany energetycznie (yin-yang). Ziarno musi być nieoczyszczone i nie poddawane jakiekolwiek obróbce, ponieważ musi zachować zdolność kiełkowania. Ziarno (np. brązowy ryż) moczy się w wodzie przed gotowaniem kilkanaście godzin, co zapoczątkowuje w nim proces kiełkowania, czyli budzi w nim siłę życiową, która przywraca zdrowie. Do tego codziennie jada się różne fasolki (np. adzuki, można je kupić w sklepach z żywnością ekologiczną), orzechy, warzywa morskie (glony), grzyby i owoce, czasem ryby. Bardzo ważne jest przeżuwanie: najlepiej 60 razy każdy kęs; jest to szczególnie ważne w przypadku raka i innych ciężkich chorób!

Denny Waxman wyjaśnił, że przyczyną chorób Betsy była niewydolność nerek, która najpierw przejawiała się w postaci egzemy, a później przeszła w raka. Organizm nie był oczyszczany z toksyn, które gromadziły się w komórkach, zatruwając cały ustrój.

Po pół roku wszystkie symptomy choroby znikły.

Betsy zawsze chciała mieć rodzinę i dzieci, ale obawiała się nawrotu choroby. Zgłosiła się więc na badania. Lekarze byli zaszokowani jej idealnym zdrowiem. Nie znaleźli ani śladu raka, więc się uspokoiła. Wyszła za mąż i urodziła synka. Kiedy była w ciąży zrezygnowała z diety. 3 miesiące po porodzie egzema wróciła, a wraz z nią lęk przed rakiem. Zadzwoniła więc do Denny’ego Waxmana, a on potwierdził jej obawy i nakazał natychmiastowy powrót do diety. Poradził jej, jak zorganizować pracę, żeby pogodzić gotowanie z opieką nad absorbującym dzieckiem i egzema bardzo szybko znikła.

Uświadomiła sobie, że to nie obowiązki związane z gotowaniem, lecz choroba zamieniła ją w niewolnika i cierpiętnika. Dzięki diecie odzyskała wolność i cieszy się pełnią zdrowia – jak nigdy wcześniej.

Profesor Oxfordu i terapia dr Gersona

Ta historia z serialu „Nieuleczalni” opowiada o tym, jak racjonalista, sceptyk, a co więcej – uczony, spojrzał śmierci w oczy i musiał się ratować czymś, czego swoim naukowym rozumem nie pojmował.

Issa Khalaf był typem „Kłapouchego”. Kłapouchy to taki markotny i wiecznie zafrasowany osiołek, który zawsze spodziewa się wszystkiego najgorszego, a jeśli coś się nie uda mówi z ponurą satysfakcją „a nie mówiłem?”

W 1999 roku matka Issy zmarła na chłoniaka. A dokładnie: dała się zamordować onkologom. Issa woził ją po całym stanie od lekarza do lekarza i wszyscy zalecali to samo: chemioterapię. Patrzył, jak matka marnieje z każdą chwilą i w końcu był świadkiem jej śmierci.

To wydarzenie sprawiło, że stał się jeszcze większym pesymistą. Stale nawiedzały go myśli o śmierci i był absolutnie pewien, że już niedługo i on umrze na raka. Mimo to zlekceważył poważne symptomy: miał problemy z siadaniem i siedzeniem, czasem ból był nie do zniesienia, ale zamiast iść do lekarza, wpadł w depresję i czekał nie wiadomo na co. W końcu żona zmusiła go do wizyty u lekarza.

Lekarz zrobił rutynowe badania, również prostaty, ale nic nie znalazł. Issa poszedł więc do urologa, a ten stwierdził zapalenie prostaty i dał mu antybiotyk. Trochę pomogło, ale Issa wciąż wyglądał źle, a melancholia nie mijała. Miał wory pod oczami i wyglądał na bardzo chorego. Lekarz zbadał hormony PSA i się przeraził, bo wynik był 21 (a norma to 2,5). Znaczyło to jedno: nowotwór prostaty. Biopsja wykazała komórki nowotworowe w 10 próbkach na 12 pobranych. Skierowano go na badanie MRI, które wykazało liczne przerzuty do kości i węzłów chłonnych. Dla lekarzy był to wyrok śmierci. Proponowali mu jakieś terapie, ale nie dawali żadnej nadziei. Issa odwiedził wielu lekarzy i wszyscy bezradnie rozkładali ręce. Poczuł się zupełnie zdruzgotany i bezradny. Ale żona postanowiła szukać ratunku w metodach niekonwencjonalnych. Zaczęła przeszukiwać sieć i dość szybko znalazła metodę dr Gersona. Czuła, że to jest to, czego im trzeba. Zadzwoniła do kliniki i rozmawiała z Charlotte Gerson, która wyjaśniła, na czym to wszystko polega i doradziła prywatną terapeutkę, która pomoże ustalić przebieg kuracji i późniejszą dietę.

Issa, jako racjonalista i sceptyk nie rozumiał, w jaki sposób dieta miałaby mu pomóc w tak ciężkim stanie i przy tak agresywnej chorobie. Ale nie miał nic do stracenia, więc w końcu uległ namowom żony.

Terapia Gersona jest bardzo praco- i czasochłonna. Codziennie trzeba kupić i przerobić na sok 10 kg świeżych owoców i warzyw, koniecznie pochodzących z upraw ekologicznych. Samo ustalenie sklepów oferujących takie warzywa okazało się wielkim wyzwaniem.

Issa pił 13 szklanek świeżego soku każdego dnia, poza tym otrzymywał suplementy: enzymy, witaminę B12 i Acidol. To powodowało wypłukiwanie toksyn, które były częściowo wydalane przez nerki, ale to, co zostało trafiało do wątroby, która potrzebowała pomocy. Aby ją oczyścić konieczne były lewatywy z ekologicznej kawy (proszę nie dawać posłuchu pseudo-racjonalistycznym prześmiewcom, bo jak wiedzą nawet dzieci „poznać głupiego po śmiechu jego” – lewatywy z kawy są bardzo ważnym elementem kuracji Gersona, znanym zresztą od wieków, ponieważ bez tego wspomagania wątroba może nie dać rady oczyszczać krwi i pacjent zapadnie w śpiączkę!) Mimo to toksyny powodowały różne nieprzyjemne objawy, takie jak afty i hemoroidy, a nawet dreszcze, gorączkę i wymioty. Wszystko to było uznawane za bardzo pożądane objawy oczyszczania organizmu, a więc zdrowienia.

Przygotowywanie tej diety (mycie, obieranie i krojenie warzyw i owoców) zajmowało 9 do 12 godzin każdego dnia. Sam chory nie może tego robić, ponieważ nie wolno mu się męczyć. Powinien dużo leżeć i wypoczywać. Poza tym terapeutka robiła mu okłady z oleju na węzły chłonne, po czym musiał leżeć, a potem iść pod prysznic i ten cały tłuszcz z siebie zmyć.

Po miesiącu tej kuracji poczuł się lepiej. Badania wykazały, że krew jest w dobrym stanie i staje się coraz lepsza. Namawiano go na kolejne badanie MRI, ale zwlekał, poszedł na nie dopiero po roku. Lekarze bardzo wnikliwie analizowali wyniki, ale nie znaleźli żadnych ognisk raka.

Onkolog był zdumiony i uznał, że to bardzo inspirujące doświadczenie (polski byłby wściekły i zagroziłby sądem za uprawianie szarlatanerii i leczenie bez zezwolenia).

Issa, obecnie wyleczony nie tylko z raka, ale z racjonalizmu i sceptycyzmu powiedział, że ludzie tak bardzo wierzą w medycynę i jej metody, że nie potrafią myśleć samodzielnie. Dlatego tracą nadzieję i biernie poddają się wszystkiemu, co lekarze im każą.

Obecnie wciąż stosuje terapię Gersona i dietę wegetariańską i cieszy się idealnym zdrowiem, nie tylko fizycznym. Co najważniejsze: stał się optymistą, luzakiem i stale się uśmiecha, a ludzie, którzy go dawno nie widzieli są zdumieni tą przemianą i tym, że znakomicie i zdrowo wygląda.

Na zakończenie Issa powiedział, że dawniej toksyny blokowały mu mózg, więc nie mógł prawidłowo myśleć.

Jaki świat byłby cudowny, gdyby tej odblokowującej mózgi terapii udało się poddać wszystkich „racjonalistów”…

Trawa sama rośnie, nie musimy jej mówić jak to robić!

Powiem wprost i bez owijania w bawełnę: chemiczna medycyna alopatyczna i cała ta kosmiczna technika używana do przeprowadzania zabiegów (z wyjątkiem chirurgii urazowej), stosowana w nowoczesnych szpitalach są jednym, wielkim KŁAMSTWEM! Cały ten rzekomy „rozwój” również jest KŁAMSTWEM!

Jeśli wierzysz w to, że choroby są nam pisane i że bez nowoczesnej nauki i techniki nie jesteśmy w stanie żyć, to popukaj się porządnie w głowę i pomyśl – MYŚLENIE NIE BOLI!

Skoro małpoludy, neandertalczycy i kromaniończycy nie znali i nie stosowali szczepień, leków alopatycznych, chirurgii, naświetlań i chemii onkologicznej, bypassów, insuliny, przeszczepów narządów, antybiotyków i innych naukowych wynalazków, bez których rzekomo nie możemy istnieć, to jakim cudem ludzkość nie tylko przetrwała, ale skolonizowała całą planetę i tak się rozmnożyła, że dziś rzekomo mamy przeludnienie?

Ludzie! Czy myśmy już totalnie zidiocieli?

Wierzymy w to chyba tylko dlatego, że psychopatyczne władze od co najmniej 20 lat spryskują nas z nieba miliardami ton aluminium, baru i patogenów chorobotwórczych, a każdy uczeń szkoły podstawowej wie, że aluminium powoduje ciężką demencję. To aluminium jest w powietrzu, którym oddychamy, w wodzie, glebie, zbożach (chlebie!), jarzynach i owocach, które jemy, wierząc, że są zdrowe.

Dodajmy do tego chemię rolniczą (nawozy, herbicydy, pestycydy), bez której rzekomo nic w polu nie wyrośnie – w takim razie znowu spytam: jak to możliwe, że przed wynalezieniem tego naukowego świństwa wszystko jakoś rosło, a ludzkość mnożyła się jak króliki? Z głodu tak się mnożyła?

Kochani, czas się przebudzić!

Wyrzućcie do śmieci podręczniki szkolne, bo w nich nie ma ani słowa prawdy. Nasza historia i nasza teraźniejszość są zakłamane! Jesteśmy zahipnotyzowani przez „racjonalistyczne” pranie mózgu od kołyski i dlatego nie jesteśmy w stanie dostrzec tego, co dzieje się naprawdę.

Chorujemy nie dlatego, że natura popełniła błąd i źle nas stworzyła i nie dlatego, że natura jest naszym wrogiem, z którym trzeba walczyć, poprawiać ją i korygować jej niedoróbki.

Natura jest doskonała. Jeśli więc jesteśmy chorzy i źle funkcjonujemy, to na pewno nie za sprawą natury, lecz nauki.

To nauka (wraz z pozostającą na jej usługach polityką) nas oszukuje, tworząc sztuczne problemy i podsuwając nam niewłaściwe sposoby ich rozwiązywania.

A dlaczego to robi?

Z prostej przyczyny!

Dla KASY I WŁADZY!

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to oczywiście chodzi o pieniądze.

Władza tworzy sztuczny problem (media pozostające na jej usługach – czyli wszystkie jakie są – ponoszą nieziemski jazgot, zupełnie jakby świat się kończył, bo mamy przecież straszliwy problem), potem władza z pełną hipokryzją udaje, że reaguje (skorumpowane media krzyczą, że za wolno), a na końcu podsuwa się nam rzekome rozwiązanie (media drą mordę, że musimy z niego natychmiast skorzystać, bo jak nie, to po nas). Oczywiście ani problem nie jest prawdziwy, ani rozwiązanie nie jest prawidłowe. Żeby dowiedzieć się, jak nas oszukują podążaj za pieniędzmi (i władzą).

Przykłady?

Proszę bardzo!

Terroryzm. Robimy wielkie BUM!!!! w którym giną tysiące ludzi, media filmują latające flaki i tryskającą krew oraz kłęby czarnego dymu. Straż pożarna, karetki pogotowia i policja w błyskach swoich pojazdów przybywają, ratują i badają teren zbrodni. Media filmują ludzi czarnych od dymu i stosy trupów piętrzące się wszędzie wokół. Władza ogłasza, że to terroryści. Terrorysta może czaić się wszędzie. Może nim być twój sąsiad, a nawet małżonek. Więc nie ufaj nikomu. I zrozum, że nikt nie ma na czole napisane, że jest terrorystą, więc możesz nim być i ty. Dlatego nie protestuj, gdy władza rzuca cię na glebę, pałuje i rewiduje, a potem ogłasza stan wojenny, który pozbawia cię wszelkich praw obywatelskich.

Ogólnoświatowa pandemia. Czy ktoś nie pamięta rzekomej pandemii świńskiej grypy? Tworzymy w laboratorium nowy typ wirusa i szczepionkę przeciw niemu, wypuszczamy wirusa w jakimś niezbyt cywilizowanym, ale lubianym przez turystów kraju i czekamy, aż wirus zostanie przez nich rozniesiony po całym świecie. Wtedy zmieniamy definicję pandemii – teraz nie musi to być epidemia obejmująca cały świat i powodująca masowe zgony. Wystarczy, jeśli wirus rozprzestrzenia się szybko, po czym podajemy do (przypominam, że skorumpowanych) mediów informacje o każdym zgonie (na zawał, w wypadku komunikacyjnym, na raka) informując, że istnieje podejrzenie, że śmierć nastąpiła na skutek pandemii (potem możemy to zdementować). No i oczywiście podsuwamy naukowe rozwiązanie: szczepionka! Oczywiście, tworzona w wielkim pośpiechu, więc nieprzetestowana, więc nie możemy wziąć odpowiedzialności za ewentualne skutki uboczne. Wielka kasa gwarantowana, nie tylko ze szczepionek, ale i z powodu komplikacji, które spowoduje i które trzeba będzie leczyć drogimi lekami, które oczywiście też dostarczymy, wszak jesteśmy specjalistami od reagowania na problem i rozwiązywania go.

Nie muszę tłumaczyć nikomu (bo tego bloga czytają ludzie inteligentni), że wszystko to, od problemu po jego rozwiązanie, jest czystą fikcją i ma na celu wyłącznie zbicie kapitału politycznego i finansowego.

Medycyna działa dokładnie według tego samego schematu.

Tworzymy problem.

Nauka zaczyna głosić, że w ziarnach zbóż jest bardzo dużo niepotrzebnych substancji, które pogardliwie określa się jako „balastowe”. „Balast” to jest coś, co obciąża. Te substancje balastowe (według nauki) obciążają nasz przewód pokarmowy, zmuszając go do niepotrzebnego wysiłku przy trawieniu czegoś, czego i tak strawić się nie da.

Jest problem, trzeba więc zareagować.

Głupia natura popełniła błąd, więc nauka go skoryguje, czyli zareaguje i dostarczy rozwiązanie. Po co nasze biedne żołądki i jelita mają się męczyć? Zdejmujemy z nich ten problem, usuwając cały ten balast i wyrzucając go świniom.

Natura to nasz wróg, ale nauka jest zbawcą i znajdzie rozwiązanie!

Już wkrótce szpitale zapełniają się chorymi, którzy cierpią z powodu awitaminozy oraz ciężkich zaparć, spowodowanych przez brak błonnika w diecie, to z kolei powoduje zaleganie w jelitach mas kałowych, które powodują zatrucie całego organizmu i w konsekwencji raka. Ale biznes się kręci: młynarze mają pracę, bo oczyszczają ziarno, lekarze mają pracę, bo pacjentów przybywa, farmaceuci mają pracę, bo muszą wynaleźć i wyprodukować leki, które usuną przykre objawy.

Pojawia się kolejny problem: cukrzyca.

Organizm produkuje za dużo cukru. Trzeba więc zareagować i znaleźć rozwiązanie. Już wiemy: winny jest… cukier! Trzeba się go pozbyć! Na to mamy nawet dwa rozwiązania: insulinę i aspartam! I znowu lekarze i farmaceuci mają zajęcie! Wstrzykują chorym insulinę i zalecają słodzenie aspartamem, ale pojawiają się kolejne problemy: mimo ich heroicznych wysiłków pacjent cierpi i jest z nim coraz gorzej. Traci wzrok, jego stopy zaczynają gnić z powodu niedokrwienia, a jego układ nerwowy zaczyna szaleć. Potrzebne są następne rozwiązania. Zatrudniamy więc okulistę, a ten, przy użyciu zaawansowanej naukowo aparatury XXI wieku wymienia w oku zmętniałą soczewkę. Potem prosimy szewca, żeby opracował but, nie krępujący przepływu krwi w stopie. Jeśli to nie wystarczy ortopeda amputuje paluszek, potem drugi, trzeci, a w końcu całą stopę, a może i kończynę. Wzywamy wtedy protetyka, który dobierze idealną protezę, nawet lepszą niż prawdziwa noga (nauka zawsze jest lepsza niż przestarzała i wadliwa natura, zapamiętajcie to sobie). I na końcu pojawia się neurolog. Pacjent ma drżenia? Znajdziemy miejsce w mózgu, które źle działa, wstawimy tam elektrodę i naprawimy, co się zepsuło.

Tylu ludzi ma zajęcie przy jednym pacjencie! Widzicie, jak się biznes kręci? Ileż pieniędzy generuje taki pacjent!

Ktoś, kto zarzyna kurę znoszącą złote jaja musi być idiotą i należy go za to przykładnie ukarać, a najlepiej zamknąć w domu wariatów (ustawa psychiatryczna zadba o to, żeby takich wariatów leczyć).

Dlatego medycyna naturalna lecząca dietą i ziółkami oraz homeopatia, lecząca wodą i kulkami z cukru muszą być zakazane! Każdy lekarz, który będzie propagował te rzeczy zostanie oskarżony ośmieszanie uczelni lub całej medycyny, ścigany przez prawo i w końcu pozbawiony prawa do wykonywania zawodu.

W obronie miejsc pracy lekarzy i farmaceutów wprowadzi się ogólnoświatowy totalitaryzm medyczny.

Pacjenci zostaną pozbawieni prawa do decydowaniu o tym, co jedzą i czym są leczeni. Kartele chemiczno-farmaceutyczne i biotechnologiczne muszą bronić swoich interesów. Na straży interesów tej grupy zawodowej stoją nawet takie organizacje i instytucje jak WHO i FDA. Dla nich powołuje się Codex Alimentarius, którego zadaniem jest wyprodukowanie jak największej ilości chorych i kalek, co osiągniemy dzięki ograniczeniu dostępu do ziół, medycyny naturalnej, witamin i naturalnej żywności, a co najważniejsze, dzięki zastąpieniu całej naturalnej żywności nowoczesną i naukowo opracowaną żywnością uzyskiwaną z roślin i zwierząt genetycznie modyfikowanych (GMO).

Racjonalizm polega na tym, żeby propagować naukę i postęp technologiczny. Żaden szanujący się racjonalista nie może popierać czegoś tak przestarzałego i zacofanego jak natura. Natura to jakieś brudne średniowiecze i płaska ziemia. To zabobon, voodoo i kołtun.
Precz z naturą, niech żyje nauka!

Jeśli w to wierzysz, to ci powiem, że mnie przerażasz.

Pomyśl…

Przecież trawa sama rośnie. Nauka nie musi jej uczyć, jak to robić.

Twój organizm jest mądrzejszy niż trawa.

Jesteś potomkiem ludów, które pojawiły się na tej planecie miliony (miliardy?) lat temu. Zmagały się z wirusami, bakteriami, klimatem, wojnami, zmianami pola magnetycznego, wybuchami na słońcu, globalnym ociepleniem, globalnym zlodowaceniem oraz wszelkimi możliwymi zagrożeniami. A jednak człowiek przetrwał!

Jakim cudem?

Skazany wyłącznie na naturę, leczący się ziołami, prowadzony przez szamanów – dotrwał do XXI wieku i stworzył cywilizację!
Jeśli dziś coś nam zagraża, to nie wirusy, bakterie, klimat, wojny, zmiany pola magnetycznego, wybuchy na słońcu, globalne ocieplenie i zlodowacenie.

Dziś zagraża nam… NAUKA!

Jesteśmy dziećmi natury, a nie nauki. Nasze organizmy same potrafią powracać do normy. Nie musimy świadomie kontrolować rytmu naszego serca, ciśnienia krwi, temperatury panującej w naszym organizmie, poziomu cukru… nie musimy robić żadnych takich głupstw. Pozwólmy naturze robić to za nas. Zamiast myśleć, jakiego neuroprzekaźnika nam brakuje i jak oraz w jakiej ilości go wstrzyknąć do naszego organizmu pozwólmy mu powrócić do normy. On sam to potrafi. Robił to od zawsze.

NASZ ORGANIZM POTRZEBUJE JEDYNIE, ŻEBY MU NIE PRZESZKADZAĆ!

Jeśli przestaniemy karmić go żywnością pozbawioną „substancji balastowych” i przesyconą toksynami z agrochemii oraz zdegenerowanymi „naukowo” mutantami GMO, jeśli przestaniemy go truć alopatyczną chemią, kaleczyć chirurgią i naświetlaniami, zatruwać wyziewami z nowoczesnych fabryk oraz chemtrailami z nieba, a zamiast tego dostarczymy mu zdrowego, pochodzącego z natury pożywienia i ziół sam powróci do idealnego zdrowia. Bo tak został zaprogramowany przez Stwórcę!

Na zakończenie zacytuję jeszcze raz, co napisał Marc Van Cauwenberghe, lekarz leczący dietą makrobiotyczną (cały cytat jest tutaj)

Spoglądając wstecz na swój sposób myślenia i podejścia do zdrowia i choroby zdałem sobie sprawę, że:

  • Byłem agresywny. Zakładając, że życie to ciągła walka o przetrwanie oraz że życie ludzkie to najwyższa wartość, nie miałem żadnych wątpliwości używając całego arsenału broni przeciwko wszystkiemu, co uznałem za najeźdźcę lub agresora, choć i oni byli przejawami życia (…).
  • Myślałem, że życie to skomplikowany proces biochemiczny, w którym mogą nastąpić nieprzewidziane reakcje. Im więcej poznawałem szczegółów, tym bardziej potwierdzały one moje poglądy. Nie miałem możliwości konfrontacji z innymi poglądami. I tak miałem dużo roboty z przyswajaniem złożoności teorii, którą wyznawałem (…).
  • Teraz zdaję sobie sprawę z tego, iż człowiek dumny znajduje się na krawędzi upadku, a cały postęp – jeżeli nie jest w harmonii z życiem samym – jest w rzeczywistości regresją.

„Nieuleczalni” – wstęp

Oglądam na Zone Reality, z ołówkiem w ręku, amerykański serial dokumentalny „Nieuleczalni” (Incurables), o ludziach, którzy wyszli cało z chorób uznawanych przez medycynę alopatyczną za nieuleczalne. Większość to pacjenci onkologiczni, ale nie wszyscy. Początkowo, przerażeni diagnozą, grzecznie poddają się leczeniu onkologicznemu, lecz gdy ich stan zdrowia nie tylko się nie polepsza, ale wręcz dramatycznie pogarsza, postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. Większość dochodzi do wniosku, że wolą umrzeć na raka, niż z powodu terapii, która powoduje wyjątkowo uciążliwe skutki uboczne i pozbawia chęci do życia.

Samodzielne poszukiwania stają się początkiem wielkiej, duchowej przemiany. Większość odkrywa, że prawdziwie uzdrawiająca siła kryje się w naturze (w naturalnej żywności i ziołach) i w ludzkiej duszy, a nie w toksycznej chemii czy zabójczym promieniowaniu bomby kobaltowej.

Rak to nie tylko choroba ciała. To przede wszystkim choroba duszy! Ludzie, którzy postanowili sami zmierzyć się ze swoim rakiem odkryli, że powinni wziąć na siebie całą odpowiedzialność za to, co doprowadziło do rozwoju raka i za to, jak zorganizować swój powrót do zdrowia. Oznacza to całkowitą zmianę stylu życia, a przede wszystkim odżywiania.

W leczeniu wszystkich typów nowotworów (w tym również owianega wyjątkowo złą sławą raka trzustki) bezkonkurencyjna okazała się dieta makrobiotyczna! Jest to dieta wysokowęglowodanowa (jej podstawą są produkty zbożowe nieoczyszczane i świeże warzywa, ale nie surówki, lecz gotowane, duszone lub kiszone, z rygorystycznym ograniczeniem tłuszczów i oczywiście całkowitym zakazem jedzenia cukru w każdej postaci), co jest niezbitym dowodem na to, że teorie o szkodliwości węglowodanów są kolejną „pomyłką” (czytaj: celowym oszustwem) dietetyki i medycyny. [Jeśli wyrzucisz z diety wszystkie produkty zbożowe, to co ci pozostanie? Mięso i nabiał, czyli dieta wysokobiałkowa, a to właśnie białko jest główną przyczyną raka! Wywal białko, nawet roślinne (strączkowe), oczyść radykalnie organizm surowymi sokami owocowo-warzywnymi, a kiedy rak zniknie przeproś się z dietą wysokokaloryczną beztłuszczową, strączkowymi oraz świeżymi (sezonowymi) warzywami i owocami].

Szczerze odradzam samodzielne leczenie się tą dietą, ponieważ leczenie poważnych chorób, takich jak rak czy cukrzyca MUSI być prowadzone pod ścisłą kontrolą profesjonalnego konsultanta makrobiotycznego. W Polsce jest wielu konsultantów, można ich znaleźć używając Google.

W kolejnych odcinkach będę opisywać najbardziej spektakularne moim zdaniem przypadki uzdrowień.

A tymczasem, tytułem wstępu, tekst pochodzący ze strony firmy VOL MAR, w której można nabyć ESSIAC, jeden z najważniejszych leków ziołowych, skutecznie leczących raka. O wspomnianych w poniższym artykule ESSIAC®, 714X, dr Gastonie Naessens oraz uzdrawiających dietach napiszę więcej w następnych odcinkach, zapraszam!

Nieuleczalni (całość)

Profesor Oxfordu i terapia Gersona

Megan Pagnam i tajemnicza, wyniszczająca choroba, czyli historia z serii „Nieuleczalni”

Marlene Marcello McKenna, czerniak złośliwy z przerzutami, czyli historia z serialu „Nieuleczalni”

Rak płuc z przerzutami, czyli historia Janet Sommer, czyli historia z serialu „Nieuleczalni”

Billy Best i chłoniak Hodgkina

Nie wyleczysz żadnej choroby, jeśli nie usuniesz jej przyczyny, czyli historia Betsy Dischel z serii „Nieuleczalni”

Michael Collins i retinopatia cukrzycowa, z serii „Nieuleczalni”
——————————————-

WYGRYWAJĄC ZE ŚMIERCIĄ

Rak Johna Serymeour’a był nieuleczalny do czasu wypróbowania przez niego ziołowego preparatu o nazwie ESSIAC. Zadziwiające jak to ozdrowienia zmuszają lekarzy do innego spojrzenia na tzw. terapię alternatywną.

POWRÓT ZNAD KRAWĘDZI

Uratowani przez medycynę alternatywną chorzy na raka zmuszają lekarzy do coraz głębszych przemyśleń.

Jeszcze rok temu John Serymeour był człowiekiem, którego dni wydawały się być policzone. Ten od lat związany z Calgary biznesmen osiągnął w życiu praktycznie wszystko, oprócz jednego – przegrał 10-letnią walkę z rakiem prostaty. Konwencjonalne metody leczenia , tj. chemioterapia i naświetlanie nie dały żadnego rezultatu – lekarze poddali się.

Po raz pierwszy w życiu John Serymgmeour został inwalidą – przykuty do wózka, z ledwością poruszał nogami, całkowicie uzależniony od całodobowej opieki. Gdy pogodzono się już z faktem, że są to jego ostatnie dni, John Serymgeour dowiedział się o ziołowej herbacie, traktowanej przez większość onkologów jako „znachorstwo”. John zaczął ją pić, i pije dwa razy dziennie przez ostatni rok. Dziś, mając 79 lat, uwolniony od wózka, gra dwa razy w tygodniu w golfa. Badania krwi wskazują niski współczynnik komórek raka. John Serymgeour uważa, że swoje długie życie całkowicie zawdzięcza ziołowej herbacie ESSIAC®.

Dwa lata temu u Gaetano Montani stwierdzono raka płuc. Lekarze założyli, że nawet przy bardzo agresywnej terapii konwencjonalnej jego szanse przeżycia wynoszą maksimum sześć miesięcy. „Powiedziano nam, że jest to najbardziej złośliwy, nie dający się zoperować typ raka” – twierdzi żona Gaetano, Carolyn. „Szanse mojego męża były wyjątkowo małe – oprócz licznych oparzeń odniesionych w czasie pożaru, przeżył dwa ataki serca, operację serca, wylew krwi do mózgu oraz operację usunięcia kamieni żółciowych”.

Najmłodsza córka państwa Gaetano przyniosła do domu opakowanie ESSIAC®. Ponieważ specjaliści tylko bezsilnie wzruszali ramionami, Montani zaczął pić zioła. Podobnie jak John Serymgeour, Montani pił ESSIAC® codziennie. Po pewnym czasie, twierdzi pani Geatano, rak po prostu zniknął.

Mimo, że rak wciąż zbiera ponure żniwo na świecie, coraz częściej słyszymy o ludziach, którym udało się wyleczyć z jego najbardziej złośliwych form, nierzadko właśnie dzięki alternatywnym terapiom jak ESSIAC®. Ich naukowe podstawy często pozostają niepewne – niektóre są całkowicie nieznane, lub tylko w minimalnym stopniu, inne bardziej obiecujące, albo zupełnie zdyskredytowane przez medycynę konwencjonalną. Mimo tych kontrowersji Kanadyjczycy, jak wszyscy ludzie na świecie, gorliwie próbują wszystkiego, co daje jakąś nadzieję w walce z tą zazwyczaj śmiertelną chorobą. Przewiduje się, że w 2000 roku przybędzie w Kanadzie ponad 130 tys. nowych przypadków raka – 65 tys. prawdopodobnie umrze. Wyrywkowe badania pacjentek z rakiem piersi w prowincji Ontario, opublikowane w Jurnal Of Clinical Onkology wykazał, że 67% korzystało z medycyny alternatywnej. Ocenia się, że Amerykanie wydają 27 miliardów dolarów rocznie na alternatywne środki leczenia raka, takie jak całkowitą zmianę diety, zieloną herbatę, chrząstkę rekina w różnej formie oraz całą gamę preparatów ziołowych. Za dwa najbardziej wiarygodne środki uważa się ESSIAC® oraz związek pod nazwą 714X. Oba, co warto zaznaczyć, zostały stworzone przez Kanadyjczyków – pierwszy w 1920 roku przez pielęgniarkę, drugi w latach 70-tych przez wykluczonego z zawodu lekarza z prowincji Quebec.

Wielu onkologów stoi na stanowisku konieczności rygorystycznych, metodologicznych badań środków alternatywnych, jednak dla cierpiących na raka pacjentów zastrzeżenia tego typu są bardziej wyrazem pedantyczności naukowców niż ich faktycznej konieczności. Do terapii alternatywnej przyciąga głównie fakt, że jest ona bardziej łagodna niż trzy konwencjonalne metody – chirurgia, chemioterapia i radioterapia, a które ich przeciwnicy nazywają „tnij, truj i pal trio”. Nadzieja i desperacja, dodatkowo poparte wiarygodnymi wypowiedziami tych, którzy twierdzą, że zostali wyleczeni powodują, że medycyna alternatywna ma wprost nieodpartą siłę przyciągania, chociaż często otoczona jest mgiełką tajemnicy, wcale nie zraża to ludzi, którzy ją stosują – uważają się za wystarczająco rozsądnych i wiedzą, co robią. John Serymgeour, na przykład, zrobił karierę na polach naftowych Alberty, w ryzykownym przemyśle nie pozbawionym fałszywych nadziei czy kosztownych pomyłek. Wiele lat temu stał się legendą, zakładając Westburne International Industries, aby po przejściu w 1986 roku na emeryturę osiedlić się na Bermudach i Nowym Jorku. Serymgeour jest również głównym patronem Vancouver’s Fraser Institute oraz jednym z właścicieli tego magazynu.Wygodne życie na emeryturze zostało brutalnie przerwane wiadomością o raku. Otrzymał ją w dzień św. Walentego 1990 roku, i od razu podjął zdecydowaną decyzję: nie podda się. Serymgeour otrzymał najlepszą z możliwych opiekę medyczną, i to dzięki niej jego PSA marker (prostate – specyfic antiegen), kluczowy miernik aktywności komórek raka w organizmie, początkowo uległ obniżeniu, jednak w ubiegłym roku rak zaatakował go z taką wściekłością, że lekarze dawali mu nikłą nadzieję na przeżycie.W ostatniej chwili, jeden z przyjaciół zapoznał go z historią kanadyjskiej pielęgniarki, która wyleczyła tysiące rzekomo nieuleczalnie chorych na raka pacjentów, stosując cztery popularne zioła. Dzisiaj marker PSA u Johna jest prawie równy zeru, a swoje szczęście, jak uważa, zawdzięcza tylko jednemu: pijąc dwie szklanki ESSIAC® dziennie. Ocenia się, że ESSIAC® jest stosowany w Ameryce Południowej przez tysiące ludzi. Żona jednego z chorych zachowała coś, co nazywa fizycznym dowodem skuteczności preparatu. U Richarda Schmidt z Toronto w 1985 roku stwierdzono raka pęcherza, po czym dokonano dziewięciu operacji w celu usunięcia guzów. W oczekiwaniu na kolejną operację Schmidt zapadł w śpiączkę i dostał zapalenia płuc połączonego z ciężką infekcją, a gdy i nerki odmówiły posłuszeństwa, podłączono go do podtrzymującego przy życiu aparatu i, krótko mówiąc, uznano za przypadek prawie beznadziejny. Zdesperowana żona pana Schmidt, Hannelore, udała się do naturopeuty, który polecił jej ESSIAC®. Po trzech tygodniach picia herbaty, Schmidt zaczął wydalać z moczem czarne fragmenty guzów oraz skóry, których 40 kawałków pani Schmidt zachowała w słoiku z roztworem formaldehydu. Następne badanie wprawiło wszystkich w totalne osłupienie: lekarze nie mogli się doszukać śladów raka u pacjenta. Richard Schmidt wyzdrowiał i cieszył się życiem przez wiele lat, krzątając się wkoło domu i pracując w ogrodzie. Mając 86 lat doznał wylewu krwi do mózgu i zmarł w spokoju, wolny od raka. „Dzięki ESSIAC® przeżył wiele dobrych, szczęśliwych lat” – wspomina pani Schmidt.

Być może podobnego zdania będzie kiedyś rodzina Luka Stevens z Południowej Afryki, chociaż jak na razie chłopak cieszy się jak najlepszym zdrowiem. Cztery lata temu, u siedemnastoletniego wówczas Luka na lewym kolanie pojawił się potężny guz, i rósł tak szybko, że zniszczył większość kości piszczelowej. W czasie operacji chirurdzy usunęli guz i odbudowali kość. Po czterech miesiącach organizm chłopca odrzucił jednak przeszczep, a rak zaatakował z jeszcze większą wściekłością, i przebijając się przez skórę (przybierając przy tym odrażający wygląd) osiągnął rozmiar ludzkiej pięści. Ojciec Luka, z zawodu chiropraktyk, powoli zaczął tracić nadzieję co do skuteczności działania onkologów, doradzających jedynie amputację oraz masową chemioterapię. Mniej więcej w tym też czasie dotarła do niego wiadomość o 714X – preparacie stworzonym przez urodzonego we Francji, a mieszkającego w Rock Forest w prowincji Quebec naukowca Gastona Naessens. 714X jest mieszanką azotu, kamfory i soli mineralnych, wstrzykiwaną do węzłów chłonnych z prawej strony pachwiny. Oddziałując na układ limfatyczny oraz dostarczając azotu do komórek, 714X, według opinii jego twórcy, wspomaga naturalny system obronny organizmu.

77 letni Dr Naessens twierdzi również, że skonstruował rewolucyjny mikroskop, nazwany przez niego somatoskopem, pozwalający na unikalną, bezprecedensową obserwację żywej krwi, i że przy jego pomocy odkrył prymitywne biologicznie jednostki, które uważa za prekursorów DNA. Naessens nazwał je somatydami, a porównując krew ludzi zdrowych i chorych zauważył, że cykl życia krwi jest wprost niesamowitym wskaźnikiem stanu, w jakim znajduje się system immunologiczny człowieka. Dr Naessens twierdzi, iż potrafi przewidzieć początek degeneracyjnej choroby do dwóch lat przed pojawieniem się jej pierwszych symptomów, co daje szansę, aby jej zapobiec np. poprzez zmianę trybu życia czy diety.

Badanie krwi Luka przy pomocy somatoskopu w sposób widoczny wykazało, że stara się ona zwalczyć drapieżne komórki nowotworowe, wobec czego niezwłocznie zastosowano 714X. Zmiany, które wkrótce nastąpiły, były błyskawiczne i wprost niesamowite: guz znikł, a zdjęcia rentgenowskie wykazały 100% regenerację kości, co z medycznego punktu widzenia było niemożliwe. 21-letni Luke Stevens jest obecnie studentem Uniwersytetu oraz członkiem drużyny wioślarskiej – uważa, że swoje wyzdrowienie zawdzięcza Dr Naessens.

Terapia alternatywna jest powodem niezliczonych kontrowersji oraz niesamowicie zawziętych dyskusji pomiędzy rywalizującymi ze sobą jej zwolennikami z jednej, a coraz bardziej podzielonym środowiskiem lekarskim z drugiej strony. Rośnie grupa lekarzy, która nie ma nic przeciwko łączeniu alternatywnych metod leczenia raka z tradycyjnymi, jeśli tylko to może pomóc pacjentowi. Jak wyjaśnia Matthew Fink, dyrektor Beth Israel Medical Center w Nowym Jorku: „Byłoby głupotą zarówno ze strony lekarzy jak szpitali ignorować coś, co w przyszłości stanie się integralną częścią naszego systemu opieki medycznej”. Już obecnie blisko jedna trzecia amerykańskich szpitali średniej wielkości (500 łóżek lub więcej) oferuje swoim pacjentom różne formy medycyny alternatywnej.

Również w Kanadzie część onkologów łączy swe siły z praktykami holistycznymi w celu wspólnych badań najbardziej popularnych preparatów ziołowych. Jednym z takich przykładów jest znajdujący się w Vancouver Tzu Chi Institute for Complementary and Altrnative Medicine, który bardzo blisko współpracuje z onkologami z Fraser Valley Cancer Centre, łączy medycynę konwencjonalną z terapią alternatywną. Tego typu współpraca pozwala na bardzo rygorystyczne badania niekonwencjonalnych metod.

W styczniu rozpoczną się również pierwsze badania kliniczne z udziałem ludzi preparatu ESSIAC® – prowadzić je będzie College of Naturopathic Medicine w Toronto.

Przed dwoma laty Kanadyjskie Stowarzyszenie do Badań nad Rakiem Piersi (Canadian Breast Cancer Rescarch Initiative) dokonało analizy dostępnych badań laboratoryjnych sześciu najbardziej popularnych terapii alternatywnych, w tym ESSIAC® oraz 714X. Okazało się, że wszystkie zioła zawarte w ESSIAC® charakteryzują się aktywnością biologiczną, mającą wpływ na budowę lub funkcje komórek, tkanek czy organów; np. wyciąg z korzenia łopianu wstrzykiwany myszom, którym zaszczepiono guzy nowotworowe, wydawał się powstrzymywać wzrost nowotworów. W raporcie Stowarzyszenia zastrzeżono, że większość dostępnych danych dotyczyła indywidualnych ziół wchodzących w skład ESSIAC®, co mogło nie oddawać w pełni ich synergicznego charakteru w przypadku pełnej mieszanki.

Zachęcające wyniki nadeszły ostatnio również dla 714X, jednakże okoliczność, w jakich zostały one „zdobyte” od prowadzącego je badacza, nasuwają pewne wątpliwości. Firma doktora Naessens, Cerbe Industries, w całości sfinansowała badania, jednak aby zachować bezstronność, zleciła ich wykonanie naukowcowi z Toronto, Dr Diane Van Alstyne, która z kolei zatrudniła pracownika prestiżowego Dana-Farber Cancer Institute w Bostonie, Dr Lili Huang, nie mówiąc jej, jaki produkt bada. Immunologiczne testy invitro wykazały, iż nieznany związek odgrywa znaczną rolę w niszczeniu komórek nowotworowych i wydaje się wzmacniać system immunologiczny, gdy jednak Dr Huang, dowiedziała się, jaki produkt bada, „zawieruszyła” gdzieś wyniki badań i aby je uzyskać, firma doktora Naessens musiała skierować sprawę na drogę sądową.

Powyższy epizod sugeruje, iż zazdrość ze strony medycyny akademickiej są jednym z czynników w wojnie, jaka toczy się pomiędzy medycyną konwencjonalną a terapią alternatywną. Dr Ralph Moss, prominentny obrońca tej ostatniej uważa, że jak długo miliardy dolarów przelewają się przez kasy gigantów farmaceutycznych oraz instytutów badawczych, tak długo medycyna konwencjonalna ma niewiele powodów, aby rzeczywiście znaleźć lek na raka, a już w ogóle, co podkreśla z wielkim cynizmem, pochodzący z powszechnie dostępnego chwastu, jakim jest łopian.

Rządowe instytucje ochrony zdrowia, występujące w roli ochrony społeczeństwa przed bezużytecznymi czy też szkodliwymi środkami, stanowią kolejną przeszkodę na drodze akceptacji terapii alternatywnych. W blisko trzydziestoletniej walce o status oficjalnego leku dla 714X, dr Naessens napotykał ciągle na złośliwość i wprost niepohamowaną odmowę ze strony władz, i mimo, że zna kilka wpływowych osób, które go popierają, był dwukrotnie aresztowany oraz karany wysoką grzywną za praktykowanie medycyny bez zezwolenia. Po tym, gdy jego troje chorych na raka pacjentów zmarło, dr Naessens został oskarżony o popełnienie błędu w sztuce lekarskiej. Uniewinniono go – chyba tylko dlatego, że zarzut prokuratora, iż to 714X był powodem śmierci pacjentów, których i tak wcześniej lekarze nie byli w stanie uratować, był wątpliwy i dziecinnie naiwny.

Do niełatwego kompromisu doszło w końcu w 1990 roku, kiedy to Ministerstwo Zdrowia Kanady zalegalizowało 714X, udostępniając go na zasadzie specjalnego programu, zezwalającego każdemu poważnie choremu pacjentowi zamówić preparat poprzez swojego lekarza, z czego jak dotychczas, skorzystało 15 tys. Kanadyjczyków.

ESSIACR również był kiedyś w podobnej sytuacji, jednak jego producent, umiejętnie uprzedzając swoich przeciwników, zmienił status preparatu na „dietetyczny środek spożywczy”, nie powołując się na jego właściwości lecznicze; dziś ESSIAC® jest powszechnie dostępny na rynku, a jego sprzedaż osiąga miliony opakowań. Cena za 12-tygodniową kurację, zamówionego bezpośrednio u producenta, Essiac International, wynosi około 360 dolarów, natomiast 714X kosztuje 100 dolarów za 21-codziennych zastrzyków. 714X jest dostępny w 55 krajach świata.

Wielu onkologów otwarcie przyznaje, że leczenie raka konwencjonalnymi metodami po prostu nie zdaje egzaminu. Każda operacja jest bolesna i zwykle pozostawia trwałe ślady. Chemioterapia wywołuje mdłości, wymioty, jątrzące się rany, utratę apetytu, włosów oraz stopniowo obniża poziom białych ciałek krwi, zmuszając wielu pacjentów do zaniechania leczenia. Do mniej powszechnie znanych skutków ubocznych należą także nieprawidłowości występujące w układzie rozrodczym, uszkodzenia wątroby, chromosomów oraz serca. Szokujące wyniki ujawniła ankieta przeprowadzona wśród samych onkologów: 80% nigdy nie zgodziłoby się poddać metodą leczenia, które sami stosują. Przeraża również fakt, że nawroty choroby w przypadku raka są zastraszająco wysokie; nawet w przypadku amputacji nie ma gwarancji, że rak nie pojawi się w innym miejscu. Na badania związane z rakiem, nowe leki czy nowocześniejszą aparaturę do naświetleń przeznacza się astronomiczne sumy, niestety, efekty tych działań są wciąż dość ograniczone. Jeżeli tendencja wzrostu zachorowań będzie się rozwijać w obecnym tempie, to w przeciągu 10 lat liczba chorych na raka z łatwością przekroczy ilość zachorowań na serce i choroby układu krążenia. Ocenia się również, że prawdopodobieństwo zachorowań na raka wynosi jeden do trzech w przypadku kobiet oraz jeden do pięciu w przypadku mężczyzn.

Pomimo pewnych jej osiągnięć, nadal wielu onkologów pozostaje sceptycznych co do roli, jaką w walce z rakiem, jeśli w ogóle, może odegrać terapia alternatywna. Starą zasadę „Po pierwsze, nie szkodzić” tłumaczą oni na „Jeśli wątpisz, nic nie rób”. Wielu obawia się również, że terapia alternatywna to nic innego, jak sprytny sposób odseparowania chorych i ich bliskich od nich samych, czyli … utrata zarobków. W najgorszym wypadku, może oznaczać również śmierć. Historia pełna jest tragicznych przypadków; np. XIX-sto wieczny „lek”, którym ówcześnie leczono trąd okazał się później trucizną. Mieszkający w White Rock w Brytyjskiej Kolumbii Dr Lloyd Oppel z hukiem krytykuje czasopisma medyczne za to, że „zrobią wszystko, aby wydrukować artykuł na temat terapii alternatywnych”. Dr Oppel uważa, że większość z nich nie ma „żadnych podstaw naukowych, i w najlepszym przypadku oferują jedynie fałszywą nadzieję”. Nie odstrasza również fakt, że tak zwane ” cudowne środki” pojawiają się i giną z niepokojącą dokładnością, przyciągając fanatycznych wprost naśladowców, zanim w końcu zostaną zdyskredytowane.

W latach czterdziestych na czołówki gazet trafiły tzw. Antytoksyny Kocha, mniej więcej w tym samym czasie był też w modzie kreobiozon – sporządzony z końskiej krwi w połączeniu z wywołującymi choroby pleśniami. Lata 50-te przyniosły ziołowy środek Hoxsey’a, którego jeden ze składników był identyczny z ESSIAC®; letril przyciągał tysiące ludzi w latach siedemdziesiątych aby w końcu pójść w zapomnienie po utracie reputacji; w latach osiemdziesiątych na fali była terapia zwiększająca odporność organizmu. Niektórzy wciąż wierzą w skuteczność tych terapii, jednak świat medyczny jest odmiennego zdania.

Według opinii Johna Seymgeour, człowieka, który stał praktycznie nad grobem, medycyna powinna odrzucić swe skostniałe poglądy i spojrzeć na wszystko z innej strony. „Mój guz praktycznie całkowicie znikł” – twierdzi. „Mój urolog zaczął stosować ESSIAC R także u innych pacjentów. Jestem żywym dowodem, że „to” działa. Przecież jeszcze rok temu miałem nogi jak z ołowiu”. John Serymgeour wciąż jeszcze chodzi z laską, jednak jest to kwestia jego wyboru, a nie konieczności. „W Nowym Jorku spotykam się z większym respektem, chichocze”. „Ludzie, widząc mnie, otwierają przede mną drzwi”.