Megan Pagnam i tajemnicza, wyniszczająca choroba, czyli historia z serii „Nieuleczalni”

Megan była śliczną, młodą dziewczyną. Była bardzo energiczna, wysportowana i ambitna. Stale była czymś zajęta i nigdy się nie nudziła. Chodziła do szkoły, pracowała i odbywała staż – wszystko na raz. Ignorowała narastające dolegliwości, bo nie miała czasu.

Któregoś dnia spuchł jej palec wskazujący prawej ręki, później wdał się tam stan zapalny, a niedługo potem spuchły pozostałe palce. Czuła się stale zmęczona, a na skórze zaczęły się pojawiać wykwity, które ropiały i krwawiły. Wyglądała przerażająco, jakby skóra schodziła płatami a z odsłoniętych miejsc sączyła się krew. Rany tworzyły się również na twarzy i głowie, więc jej włosy były posklejane krwią i wydzieliną. Zaczęła czuć ból w całym ciele, a w końcu nie mogła chodzić, nawet o lasce.

Lekarze nie umieli postawić diagnozy, ponieważ wyniki badań nic nie wykazały. Podejrzewali toczeń lub artretyzm więc zalecili immunosupresanty. Megan spytała, jak mogą jej proponować tak silne leki, skoro nie wiedzą, na co jest chora? Zgodziła się wziąć lek przeciwzapalny, po którym poczuła się lepiej, ale poprawa była bardzo krótkotrwała. Inny lekarz przepisał jej leki, po których czuła się gorzej, niż od choroby. Jej brat powiedział, że leki wysysały z niej całe życie. Zrezygnowała z dalszej kuracji i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.

Trafiła na książkę „Poszczenie i dieta dla zdrowia” Joela Furmana i zaczęła się stosować do rad tam zawartych. Jadła owoce, warzywa i orzechy bez przyprawiania. Poczuła się lepiej i uznała, że ta książka uratowała jej życie. Niestety, po pół roku problemy wróciły, a nawet było jeszcze gorzej. Miała problemy ze śledzioną, wątrobą i nerkami, miała krwotok wewnętrzny, jej skóra była cała czerwona, wyglądała jak poparzona, była napięta, pękała, paliła, sączyła się i ropiała. Jej ręce były powykrzywiane, ciało wychudzone i z wielkim trudem poruszała się po domu. Nic nie pomagało, a kolejna diagnoza brzmiała: „łuszczyca”. Badania krwi w dalszym ciągu nie wykazywały żadnych zmian. Lekarze nie umieli jej pomóc. Rzuciła studia i utknęła w domu, czując się jak inwalidka. Szukała więc dalej, bo czuła, że to doświadczenie ma ją czegoś nauczyć.

Jej lekarka skierowała ją do Instytutu Michio Kushi’ego (The Kushi Foundation).

Dowiedziała się tam, że dieta surowa nie służy ludziom o słabym zdrowiu i jest bardzo zła dla osób o słabych nerkach i jelitach. Nerki nie dają rady oczyszczać krwi, więc toksyny próbują wydostać się przez skórę, a to powoduje łuszczycę. Poza tym tkanki były niedożywione, nic więc dziwnego, że organizm coraz gorzej funkcjonował.

W diecie makrobiotycznej większość potraw jest GOTOWANA.

Przydzielono jej konsultantkę, która skomponowała jej dietę. Już pierwszego dnia poczuła się lepiej. W domu gotowała sama to czego ją nauczono w Instytucie. Zdrowiała bardzo szybko, odstawiła sterydy i już wkrótce mogła wrócić na studia.

Jej przyjaciele wierzyli wyłącznie w medycynę „naukową” i nie uznawali żadnego leczenia alternatywnego, jednak widząc jak cudownie powraca do zdrowia zmienili zdanie.

W Instytucie Kushi’ego zrozumiała, że żyła zbyt intensywnie i że zbyt wiele obowiązków na raz spowodowało problemy zdrowotne. Nauczyła się budować równowagę we wszystkim, co robi. Dziś znowu jest piękną kobietą, a po zmianach skórnych nie pozostał żaden ślad.

Rak płuc z przerzutami, czyli historia Janet Sommer z serialu „Nieuleczalni”

Matka Janet była palaczką i zmarła na raka, gdy Janet miała 19 lat. Janet została pielęgniarką, pracowała w szpitalu i żyła aktywnie, dbała o zdrowie i dobrze się odżywiała. Zawsze twierdziła, że w razie choroby nie podda się chemioterapii. Wyszła za mąż i miała dwóch synów, po latach jej małżeństwo się rozpadło, ale pozostali z byłym mężem przyjaciółmi.

Po rozwodzie musiała dużo pracować, żeby utrzymać siebie i dzieci, a stres związany z pracą odcisnął piętno na jej zdrowiu. Czuła, jakby ktoś naciskał pięścią na jej mostek. Zaniepokoiło ją to, więc poszła do zaprzyjaźnionej lekarki i poprosiła o zbadanie. Badanie nic nie wykazało. Ponieważ objaw się utrzymywał zwróciła się do innego lekarza, który skierował ją na prześwietlenie i badanie krwi. Zaniepokojony wynikami zlecił tomografię. Badanie wykazało liczne guzy w płucach i w wielu innych narządach.

Onkolog, do którego się udała dawał jej nie więcej niż pół roku życia.

Przerażona udała się do innego, a ten powiedział, że zostało jej 6 tygodni. Pomyślała, że to za mało, żeby przygotować się na śmierć i sprzątnąć dom. Miała 45 lat i dwoje dzieci na utrzymaniu. Jej siostra nie uwierzyła w ten wyrok, a ojciec się przeraził.

Wróciła do pierwszego onkologa, a ten przekonał ją do leczenia. Poddała się operacji usunięcia guzów z tylnej części brzucha po czym powiedziała o wszystkim synom. Starszy się rozpłakał, a młodszy zastosował myślenie magiczne. Uznał, że jeśli nie przyjmie tego do wiadomości, to problem zniknie.

Przerażona Janet poddała się serii 6 zabiegów chemii. Po tym „leczeniu” jej stan gwałtownie się pogorszył.

Nikt nie wierzył, że przeżyje.

Ważyła 32 kilogramy, wymiotowała, miała płyn w płucach, wyłysiała i wyglądała strasznie. Onkolog nalegał na dalsze leczenie i przekonywał ją, żeby przyjęła II serię chemii. Na szczęście jej lekarz rodzinny gorąco jej to odradzał. Twierdził, że na pewno tego nie przeżyje i że chemia ją zabije. Spytał ją, czy słyszała o medycynie alternatywnej i opowiedział jej o diecie makrobiotycznej.

Jako pielęgniarka nie wierzyła w medycynę alternatywną, więc odpowiedziała, że to dla hipisów.

Lekarz twierdził, że ludzie umierają od chemioterapii i przekonywał ją do diety. Powiedział, że dieta nie jest lekarstwem, ale bardzo wzmocni jej system odpornościowy. W końcu się zgodziła. Nie miała nic do stracenia.

W jej domu pojawił się konsultant o imieniu Francois, bardzo wysoki i bardzo chudy, z pociągłą twarzą. Janet była bardzo krytyczna i pomyślała, że nie podoba jej się ten facet i że nie chciałaby wyglądać jak ten chodzący szkielet.

Francois urządził pokaz gotowania dla niej, jej przyjaciółek i lekarza domowego. Ponieważ była za słaba, żeby gotować w jej domu na zmianę mieszkały przyjaciółki i pomagały jej w kuchni. Ze zdziwieniem oglądały nieznane im warzywa, np. kapustę pastewną.

Po tygodniu nowej diety Janet mogła swobodniej oddychać, ale w jej płucach wciąż zbierał się płyn, który trzeba było odciągać. Najbardziej przygnębiające było jednak to, że guzy wciąż rosły. Była bliska załamania, ale jednocześnie czuła się coraz lepiej. W końcu odzyskała wiarę, a po długich 5 miesiącach guzy zaczęły się kurczyć.

Po roku była w pełni zdrowa.

Kiedy poczuła się lepiej uświadomiła sobie, że chemia zaszkodziła jej bardziej niż rak i że jej wielki krytycyzm był objawem nierównowagi w organizmie. Kiedy zmieniła sposób odżywiania i zaczęła zdrowieć zmienił się jej sposób myślenia i stosunek do całego świata, w tym do ludzi. Odkryła też z radością, że osoby, które kochała odwzajemniają jej uczucia, czemu dały wyraz pomagając jej w chorobie. Było to zdumiewające i radosne odkrycie.

Zapisała się na kurs makrobiotyki i po czterech latach nauki zaczęła pomagać innym. Pomogła już setkom ludzi. Stosuje dietę i z każdym rokiem jest zdrowsza. Poznała mężczyznę swojego życia o imieniu Gary i wzięli ślub na statku z kuchnią makrobiotyczną.

Michael Collins i retinopatia cukrzycowa, z serii „Nieuleczalni”

Michael był „złotym dzieckiem” i oczkiem w głowie swojej rodziny, bardzo lubił szkołę i aktywnie uprawiał sport. Zawsze bardzo lubił jeść, jadł wszystko i dużo. Uwielbiał słodycze, sam piekł ciasta i od razu połowę sam zjadał. Jadł za dużo, ale nie tył, bo był wysportowany i aktywny. W jego rodzinie występowały przypadki cukrzycy, a on wiedział, że było to spowodowane złym odżywianiem.

Na studiach interesował się duchowością i metafizyką i ćwiczył jogę, ale ponieważ chciał zadowolić rodzinę w pełni poświęcił się karierze. Jak powiedział – zaprzedał duszę dla kariery. Objadał się, kiedy chciał przed czymś uciec i napychał się przed spaniem. Jego matka długo chorowała na raka i w końcu umarła, stresował się pracą i bardzo cierpiał. Żeby zagłuszyć stres objadł się hamburgerami i opijał sokami z cukrem.

Przestał się ruszać i zaczął tyć. Ważył ponad 130 kg, ale się tym nie przejmował i objadał się jak dawniej. Wkrótce potem zdiagnozowano u niego cukrzycę. Nie potrafił być konsekwentny w trzymaniu się diety, bywało, że nie jadał mięsa wcale, a innym razem opychał się hamburgerami.

Przez kilka lat trwał w zaprzeczaniu. Miał dobre chęci, ale złe informacje – wierzył jak wszyscy, że cukrzyca jest nieuleczalna i że trzeba brać insulinę. Nie chciał robić tego, co nakazywali lekarze, np. mierzyć poziomu cukru. Wprawdzie wiedział, że cukrzyca grozi utratą wzroku i kończyn oraz problemami z seksem i żył z tego powodu w strachu, ale nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Wiedział, że leki uzależniają, więc nie chciał ich brać.

Z powodu problemów ze wzrokiem zaczął nosić okulary, ale było coraz gorzej. Lekarz przepisał mu leki hipotensyjne na obniżenie ciśnienia w gałce ocznej i odradzał mu prowadzenie samochodu. Michael zaczął się bać ślepoty. W końcu lekarz zdiagnozował zaawansowaną retinopatię cukrzycową, grożącą krwotokiem i zaczął go namawiać na operację laserową. Skonsultował diagnozę z drugim lekarzem, który potwierdził zagrożenie utratą wzroku i konieczność operacji. Nie widział innego wyjścia, więc się zgodził i dał sobie zoperować jedno oko. Po wszystkim powiedział, że to inwazyjny i bolesny zabieg, którego nikomu nie poleca. Lekarze nie wiedzieli, jakie będą skutki pierwszej operacji, ale namawiali go na drugą.

Nie ufał lekarzom, więc postanowił poradzić sobie sam. Zaczął własne poszukiwania i znalazł doktora Gabriela Cousensa. Spotkali się w Nowym Jorku, a już następnego dnia Michael siedział w samolocie do Arizony, gdzie mieści się ośrodek leczenia cukrzycy. Jego ciotka, kiedy się o tym dowiedziała, stwierdziła stanowczo, że nie ma lekarstwa na cukrzycę. Później było jej wstyd.

Przez pierwsze 7 dni Michael pił zielone soki, medytował, uprawiał jogę i miał zajęcia z konsultantem. Któregoś dnia stracił przytomność na skutek szoku insulinowego. Lekarze kazali mu odstawić wszystkie leki.

Drugi tydzień był przeznaczony na psychoterapię. Zrozumiał, że jego życie było pozbawione słodyczy, a dusza głodna i że szukał miłości na zewnątrz siebie.

W trzecim tygodniu uczył się przyrządzać posiłki niskoglikemiczne i pożegnał się z cukrem na zawsze.

Zaraz po przybyciu do ośrodka poczuł się lepiej, ale później jego bardzo zatruty organizm zaczął się oczyszczać z toksyn, a potem odbudowywać, co spowodowało bardzo gwałtowne objawy i ostry kryzys. Były dni, kiedy trzeba go było dosłownie zanosić na zajęcia.

Poziom cukru, cholesterolu i waga spadały z dnia na dzień. Po miesiącu wrócił pełen nadziei do domu i już niedługo ważył 80 kg. Stosował surową dietę, zmienił styl życia i ćwiczył, a siostra bardzo go wspierała. Jego wzrok wciąż nie był za dobry i okulista namawiał go na operację. Michael otworzył książkę telefoniczną i znalazł w niej specjalistę, który nazywał siebie „okulistą żywieniowym”. Umówił się z nim i przeprowadził zlecone badania. Lekarz orzekł, że ma w organizmie za mało chromu, a za dużo wanadu. Zlecił zmianę diety, witaminy i suplementację chromem i wzrok powrócił do normy. Zrzędliwa ciotka wprost oniemiała ze zdumienia i jest zachwycona nowym Michaelem.

Michael jest szczęśliwy, stale się uśmiecha i chce powiedzieć wszystkim chorym, że nie ma chorób nieuleczalnych!

Billy Best i chłoniak Hodgkina, z serii „Nieuleczalni”

Billy i jego siostra byli adoptowanymi dziećmi. Ich matka wciąż powtarza, że dzieci są cenne, bo trzeba na nie czekać. Był kochany, ale nie był łatwy do wychowania, ponieważ był bardzo ambitny, zdecydowany i brawurowy.

Billy wraz z kolegą postanowili zbudować rampę do deskorolki i w tym celu wybrali się na deskach do odległego sklepu. Zakupy zajęły im więcej czasu niż przewidywali, więc wyruszyli do domu tuż przed zmierzchem. Billy się rozproszył i prawie wpadł pod wielką ciężarówkę. Uderzył w nią ręką tak mocno, że mało jej nie stracił. Wylądował w szpitalu, gdzie przeszedł kilka operacji, w tym rekonstrukcję ścięgien. Bardzo mu się to nie podobało i zaczął się buntować, ale matka zmusiła go do poddania się jeszcze jednej operacji, bez której jego ręka pozostałaby na zawsze niesprawna. Wrócił do zdrowia, ale po tym wydarzeniu czuł się przybity.

Niedługo potem, w drodze powrotnej ze szkolnej wycieczki do Waszyngtonu zaczęły mu sztywnieć plecy i kark. Trwało to kilka tygodni, a później odkrył z tyłu szyi guzek. Lekarz sądził, że to powiększony węzeł chłonny po przebytym przeziębieniu. Guz rósł, a Billy spał na lekcjach. W końcu poddał się badaniom. Diagnoza brzmiała chłoniak Hodgkina. Rodzice płakali kiedy Billy na nich nie patrzył i bali się powiedzieć mu prawdę, ale kiedy szli do szpitala na badanie Billy zobaczył szyld z napisem „Instytut Raka” i wszystkiego się domyślił. Kiedy czekał na biopsję, w czasie chemioterapii zmarła siostra jego ojca, Judy. Rodzice nie wiedzieli, jak mu o tym powiedzieć.

Billy, zgodnie z zaleceniami lekarzy musiał poddać się chemioterapii. Kiedy przychodził do szpitala widział tam blade, chude i łyse dzieci i przypominał sobie, jak jego ciocia marniała w oczach.

Kiedy w drodze na pogrzeb ciotki jego siostra dowiedziała się, że Billy ma raka doznała takiego szoku, że mało nie wyskoczyła z pędzącego samochodu. Ojciec powstrzymał ją w ostatniej chwili. Wszyscy płakali, a Billy zrozumiał, że ciocia zmarła z powodu chemioterapii, a nie na raka. Pamiętał, jak lekarze namawiali ją na kolejne serie, a ona wyglądała na coraz bardziej chorą i w końcu zmarła.

Billy był w I klasie liceum. Lekarze naciskali, żeby poddał się terapii, ale on zwlekał. Ubłagał lekarzy, żeby dali mu 2 tygodnie wolnego. Starał się wykorzystać ten czas jak najlepiej. W końcu trafił na onkologię. Przyglądał się pielęgniarce w bardzo grubych i długich, gumowych rękawicach, przygotowującej dla niego kroplówkę. Spytał ją, dlaczego te rękawice są takie grube. Odpowiedziała, że to niebezpieczne i że gdyby preparat wypłynął poparzyłby jej ręce. Billy zauważył coś jeszcze: na chemię przychodziło coraz mniej dzieci, które znał. Zastanawiał się, czy to dlatego, że wyzdrowiały, czy może raczej zmarły? Jego zabiegi trwały całą noc, a o 5 rano wracał do domu. Wkrótce wyłysiał.

W czasie kuracji matka pytała onkologów, czy kupić Billemu witaminy. Lekarz odparł „strata pieniędzy”. Spytała, czy może powinien zmienić dietę? Lekarz odpowiedział „to bez znaczenia, niech je co chce”.

Którejś niedzieli rodzice zauważyli, że Billy nie przyszedł do kościoła. Myśleli, że jest w domu, ale go tam nie zastali. Znaleźli za to list, w którym pisał, że kocha ich i siostrę bardzo, ale dłużej tego nie zniesie. Woli umrzeć na raka niż z powodu chemii.

Okazało się, że Billy sprzedał trochę rzeczy osobistych, w tym deskorolkę i wsiadł do autobusu mając w kieszeni ok. 300-400 dolarów. Marzył, żeby dojechać do Kalifornii i umrzeć na plaży, patrząc na zachodzące słońce. Ale dotarł do Houston i tam się zatrzymał. Przystał do grupy skaterów, w dzień ukrywał się w garażu, a po południu, gdy koledzy wracali ze szkoły wychodził z ukrycia. Odwiedzał kolegów w domach, kąpał się i coś z nimi zjadał.

Rodzice nie mieli pojęcia, gdzie on może być i bardzo się martwili, a lekarze ich straszyli, że Billy umrze, jeśli natychmiast nie wróci. Zdesperowani powiadomili media. Któregoś dnia, siedząc u kolegi, Billy zobaczył w telewizji zapłakaną matkę, która błagała go, żeby wrócił, a przynajmniej dał znak życia. Zadzwonił do domu, ale nie chciał wracać, bo się bał, że zabiorą go do szpitala. Matka obiecała mu, że jeśli wróci nie dostanie więcej chemii i że ma informacje o innych metodach leczenia. Dzwonił do domu kilka razy i w końcu dał się przekonać. Jego powrót filmowała telewizja, ale rodzice nie chcieli rozgłosu i zaraz zabrali go do domu.

Billy czuł się winny, ale był szczęśliwy, że znów jest w domu. Zgodził się pojechać do szpitala na badania. Okazało się, że rak się rozwija. Lekarze oczywiście naciskali, żeby poddał się chemii i straszyli, że na pewno umrze jeśli tego nie zrobi. Ale rodzice rozpoczęli już własne badania i poszukiwania. Zdecydowali się na metody naturalne. W tym czasie dzwonili do nich ludzie z całych Stanów z różnymi radami. Niektóre wydawały się czystym wariactwem, ale wcale takie nie były. Ktoś radził terapię marihuaną, a dwie staruszki zaproponowały, że kupią trampolinę (to dobra metoda wspomagania leczenia, ale wtedy o tym nie wiedzieli).

W czasie przeczesywania Internetu wiele razy pojawiała się nazwa mieszanki ziołowej ESSIAC, więc postanowili tego spróbować. Wyczytali, że pielęgniarka Rene Caisse dostała ten przepis od Indian dla swojej ciotki chorej na raka piersi. Ciotka w pełni wyzdrowiała, a kiedy lekarze się o tym dowiedzieli…

Hehe, myślicie pewnie, że wsadzili ją do więzienia za praktykowanie szarlatanerii medycznej bez uprawnień? Otóż nie, to były lata 20 i wtedy jeszcze nadrzędnym celem lekarzy było dobro pacjenta, a nie stan kasy karteli farmaceutycznych. W tamtych czasach każdy, kto leczył raka cieszył się wielkim uznaniem i szacunkiem. Lekarze kierowali do pielęgniarki Rene swoich pacjentów (za darmo!!!), a ona leczyła ich indiańskim zielem.

Parzenie tego ziela jest wielce skomplikowane, więc wybaczcie, ale nie podam przepisu. Zioła te można kupić w Internecie, więc każdy zainteresowany sam musi poszukać, jak tego używać.

Do kuracji ziołowej rodzice Billego dobrali dietę bogatą w witaminy. Żadnego czerwonego mięsa, mleka, mąki ani cukru.

W tym czasie zadzwonił do nich nieznajomy. Przedstawił się jako doktor Gaston Naessens z Francji. Powiedział, że wynalazł lek leczący zaburzenia immunologiczne i skuteczny nawet w stwardnieniu zanikowym bocznym (no i mamy lek dla Petera Smedley’a, chyba trochę szkoda, że się tak pospieszył). Oczywiście chętnie by się zgodzili na tę terapię, ale najpierw chcieli to skonsultować z lekarzami. Gdy przybyli na spotkanie okazało się, że wśród lekarzy byli nie tylko onkolodzy, ale psychiatra i psycholog. Lekarze oczywiście zaczęli krzyczeć, że ten lek może zabić! Że Billy spuchnie, że dostanie śmiertelnego krwotoku i że jedyną terapią jest chemia. Psycholog zagroził im donosem do władz, że są złymi rodzicami i że trzeba ich pozbawić praw. Nie wiadomo, jak by się to skończyło, ale na szczęście media wciąż interesowały się Billym, który skończył właśnie 17 lat i uzyskał prawo do decydowania o sobie. Szpital przestraszył się, że dziennikarze przedstawią lekarzy w złym świetle i odpuścił. Dzięki temu Billy mógł się leczyć tak, jak sam chciał.

Billy przeczytał o działaniu leku 714X Gastona Naessensa i wydało mu się to logiczne. Podobało mu się również to, że sam mógł sobie to aplikować. Pojechali więc do Kanady, do laboratorium Cerbe na badania i po lek (dr Naessens wraz z żoną, również biologiem, musieli zwiewać z Francji, gdzie spotkały ich prześladowania ze strony lekarzy i osiedli w Quebek’u). Doktor Naessens wynalazł somatoskop, urządzenie do nietypowego badania krwi. Dzięki temu badaniu można ustalić stopień osłabienia odporności.

Gaston Naessens i somatydy.pdf

Billy sam wstrzykiwał sobie lek w brzuch i normalnie chodził do szkoły. Ta terapia postawiła go na nogi. Wykonał badania i okazało się, że rak znikł. Od tamtej pory minęło 14 lat i Billy wciąż jest zdrowy.

Film niestety bez napisów (może ktoś jest chętny, żeby przetłumaczyć)?

Marlene Marcello McKenna, czerniak złośliwy z przerzutami, czyli historia z serialu „Nieuleczalni”

Marlene Marcello McKenna urodziła się w rodzinie katolickich, włoskich imigrantów, wyszła za mąż za prawnika irlandzkiego pochodzenia i miała z nim troje dzieci. Pracowała razem z mężem, oboje byli zaangażowani w politykę i prowadzili bardzo intensywny i stresujący styl życia.

Marlene od dzieciństwa miała znamię na plecach, ale się nim nie przejmowała. Do czasu, bo znamię nagle zaczęło ropieć. Poszła do lekarza, który zlecił biopsję. Lekarka wezwała ją do siebie i obwieściła jej, że ma bardzo złośliwego czerniaka, że rokowania są fatalne i że pozostało jej zaledwie kilka miesięcy życia. Zleciła usunięcie znamienia, ale zaraz po tym zabiegu Marlene odkryła guzek na szyi. Zdiagnozowano przerzuty i usunięto węzły chłonne, ale nie zlecono radioterapii. Marlene uznała, że jest zdrowa. Jednak wkrótce zaczął ją boleć brzuch i miała problemy z jelitami. Ból narastał, a ona chudła. Badania wykazały czerniaka jelita. Musiała poddać się operacji, w czasie której wycięto jej 20 cm jelita. Okazało się, że przerzuty są dosłownie wszędzie. Lekarze dawali jej nie więcej niż pół roku życia. Jej syn powiedział, że to jest skutek życia, jakie prowadziła. Lekarze wciąż ją operowali i wciąż coś wycinali, a ona czuła nieznośny ból. Była chuda jak szkielet i z całego ciała wystawały jej dreny. Wyglądała tak fatalnie, że postanowiła nie pokazywać się dzieciom, żeby ich nie straszyć. Miała dość terapii i lekarzy, nie chciała więcej ani chemii, ani naświetlań. Chciała, żeby zabrali ją do domu.

Gdy Marlene była w szpitalu jej mąż rozmawiał o niej ze swoją starą ciotką. Powiedziała mu ona, że 20 lat temu lekarz zdiagnozował u niej raka. Zdziwił się bardzo i zapytał: „I co?” a ciotka odparła: „Nic, więcej do niego nie poszłam”. Ciotka zmarła szczęśliwa w wieku 90 lat, z kieliszkiem burbona w jednej ręce i z papierosem w drugiej.

Młodszy brat Marlene zainteresował się naturalnymi metodami leczenia, kiedy jego syn zachorował na zapalenie ucha. Spytał terapeutkę, czy można jakoś pomóc jego siostrze. Terapeutka doradziła dietę makrobiotyczną. Kupił książkę Michio Kushi i dał ją Marlene, ale ona uważała, że to brednie i nie chciała go słuchać. Brat się uparł, więc w końcu zgodziła się spotkać ze specjalistą. Bardzo ciężko szło jej zrozumienie, o co w tym chodzi, a co więcej kuchnia nigdy nie była jej królestwem.

Michio Kushi przepisuje jedzenie tak, jak lekarze leki. Kazał wyrzucić cukier, mąkę, nabiał i wszelką żywność chemicznie „poprawianą”. Komórki rakowe żywią się wszelkimi prostymi związkami, takimi jak cukier i mąka oraz toksynami z chemii dodawanej do żywności. Są prymitywne, więc wyrafinowana, naturalna żywność jest dla nich zabójcza. Trzeba je zagłodzić, nie dostarczając im tego, co lubią. Zlecił, żeby 50-60% żywności stanowiły całe ziarna zbóż (nie mielone!), poza tym świeże (ekologiczne) warzywa, fasola i wodorosty, nie na surowo, lecz podduszone. Owoce tylko sezonowe i lokalne. Każdy kęs należy przeżuwać do 60 razy.

Zatrudnili kucharkę makrobiotyczną, żeby uczyła Marlene i gotowała dla wszystkich domowników. Kiedy weszła ona do kuchni aż podskoczyła z przerażenia na widok kuchenki mikrofalowej. Kuchnia elektryczna też się jej nie podobała. Wyjaśniła wszystkim, że sama niedawno była chora na raka mózgu i że elektryczność, a zwłaszcza mikrofale są zabójcze dla zdrowia, ponieważ źle oddziałują na strukturę komórkową żywności. Kto chce być zdrowy ten nie powinien w ogóle mieć w domu takich urządzeń. Do kuchenki mikrofalowej nawet nie chciała podejść. Wyrzucili więc ten cały sprzęt i kupili kuchenkę gazową.

Terapeutka doradziła, żeby Marlene najpierw wyleczyła siebie, a dopiero potem swoją rodzinę. Potrawy wydawały im się mdłe, ale nauczyli się je jeść. Jej syn śmiał się, że kiedy ona przeżuwa drugi kęs jedzenia on już jest na podwórku i gra w piłkę. Wkrótce Marlene zaczęła się czuć lepiej. Zmienił się kolor jej krwi i zaczęła wierzyć, że to jest właściwa ścieżka. W końcu zaczęła nawet słuchać, co mówi do niej terapeutka. [Dieta makrobiotyczna sprawia, że stajemy się uważni, skupieni i pełni szacunku dla innych].

Lekarze byli zdumieni jej powrotem do zdrowia. Po roku odzyskała dawną wagę i poczuła się zdrowa. Wkrótce potem okazało się, że jest w ciąży. Miała 42 lata i dorosłe dzieci. Wszyscy byli przerażeni! Trzech lekarzy zalecało aborcję, ponieważ byli pewni, że rak wróci. Konsultant makrobiotyczny odradzał aborcję. Marlene obiecała Bogu, że jeśli podaruje jej życie, ona również podaruje życie. Wiedziona rozterkami udała się do żeńskiego klasztoru, żeby się pomodlić w kaplicy. Tam spłynął na nią głęboki spokój. Wiedziała, że wszystko będzie dobrze. Wychodząc natknęła się na zakonnicę, która ją obserwowała. Spytała, czy ma problem i Marlene opowiedziała jej o ciąży. Siostra ją uściskała i obiecała, że będzie się za nią modlić wraz z innymi siostrami.

Marlene, będąc w ciąży, wróciła do polityki, ale przegrała prawybory. 10 dni później urodziła zdrowego syna Josepha, który jest rówieśnikiem dziecka jej najstarszego syna. Joseph stał się ulubieńcem i oczkiem w głowie całej rodziny. Dziś i on jest już dorosły (ma 23 lata).

Marlene, chociaż jest już po 60-ce wciąż jest zdrowa i dziś czuje się lepiej niż w młodości. Napisała książkę o swojej chorobie i wyleczeniu („When Hope Never Dies”), zajęła się medycyną holistyczną i została zaproszona do Białego Domu przez prezydenta Clintona.

Naukowe mity i nienaukowe fakty na temat zdrowia i choroby

Na marginesie omawiania serii telewizyjnej „Nieuleczalni” (Incurables, Zone Reality) przedstawię tu kilka słów wyjaśnienia dla osób, które dopiero zaczynają podejrzewać, że z medycyną alopatyczną coś jest nie tak, jak być powinno.

W szkole uczą nas naukowego, a więc materialistycznego sposobu patrzenia na rzeczywistość. Od spraw duchowych ma być religia. Jak we wszystkim, czym hipnotyzuje nas Matrix, mamy tu do czynienia z silnie zaznaczonym dualizmem, czyli w tym przypadku ustawieniem materii w opozycji do ducha.

Stali czytelnicy tego bloga wiedzą, że przeciwieństwa są tym samym (zafiksowanie na dowolnego rodzaju skrajności zawsze prowadzi do ekstremizmu, a więc fanatyzmu) i że prawda zwykle leży gdzieś w połowie drogi, albo wręcz zupełnie nie tam, gdzie fanatycy ją sytuują.

Współczesna nauka bada świat materii, całkowicie ignorując sprawy ducha. Naukowa medycyna również pomija kwestie duchowe, skupiając się wyłącznie na „mechanice” i procesach fizyko-chemicznych, zachodzących w organizmie. Lekarze, którzy ośmielają się dostrzegać metafizyczną stronę życia traktowani są jak szarlatani lub – w najlepszym razie – nieszkodliwi wariaci. Niejeden z takich lekarzy musiał pożegnać się z karierą tylko dlatego, że jego filozofia nie była zgodna z „nauką” medyczną (która w rzeczywistości nierzadko z prawdziwą nauką nie ma nic wspólnego i często przypomina kult pełen dogmatów).

Bezduszne, „naukowe” podejście sprawia, że pacjent traktowany jest jak biologiczna maszyna, którą należy naprawić podobnie, jak naprawia się każdy inny mechanizm, np. samochód czy komputer. Jeśli jakaś część działa nieprawidłowo i nie da się jej naprawić (zaszyć, skręcić śrubami, wstawić dreny itp.), to należy ją zastąpić nową (przeszczepem). Jeśli stwierdza się brak jakiegoś związku chemicznego, np. insuliny czy neuroprzekaźnika, podaje się go w postaci leku i wierzy, że to pomoże – zupełnie tak samo, jak wlanie do silnika samochodowego właściwego paliwa i oleju.

Czasem coś tam przebąkuje się na temat znaczenia serdeczności i troski, które pomagają pacjentom szybciej wrócić do zdrowia, ale zagłębianie się w metafizykę jest zdecydowanie źle widziane, bo nienaukowe.

Seria „Nieuleczalni” udowadnia, że nie tędy droga.

Wszystkie leki chemiczne mają mniej lub bardziej poważne skutki uboczne*) (proszę uważnie czytać ulotki dołączone do leków – jeśli łykasz cokolwiek bez zapoznania się z treścią ulotki ryzykujesz śmiercią lub kalectwem!) i prawie zawsze uzależniają pacjenta na całe życie. Odstawienie leku nierzadko jest równoznaczne ze śmiercią! Koronnym przykładem jest cukrzyca, która sprawia, że pacjent stale musi mierzyć poziom cukru i aplikować sobie insulinę, a jeśli znajdzie się w sytuacji, że z jakiegoś losowego powodu nie może jej zdobyć, zaczyna się ścigać ze śmiercią.

Leki chemiczne tak naprawdę nie leczą choroby, lecz jedynie niwelują jej symptomy. Objaw wprawdzie znika, ale choroba nie zostaje wyleczona. Takie leczenie przypomina wmiatanie śmieci pod dywan. Choroba skrywa się głębiej i przestaje być widoczna, ale w dalszym ciągu tam jest. Może teraz przybrać inną, o wiele groźniejszą formę i objawić się w inny sposób. Żeby człowieka wyleczyć należy odkryć przyczynę problemów i ją usunąć. Przyczyną może być dręczący problem psychologiczny (szok, zazdrość, lęk przed porzuceniem, stresy w pracy itp.) lub zatrucie organizmu toksynami (stresy i złe odżywianie powodują silne zakwaszenie krwi). Usunięcie tych czynników czyni cuda.

Seria „Nieuleczalni” uświadamia nam, że wszyscy jesteśmy dziećmi natury i że bez natury nie jesteśmy w stanie żyć ani tym bardziej zachować pełni zdrowia. Udowadnia również siłę i skuteczność modlitwy i wiary.

Do zdrowego życia nie wystarczą same białka i witaminy. Żywność (zgodnie ze swoją nazwą) musi żywić, a więc być pełna życia i energii, czyli świeża i uprawiana w naturalny sposób.

W diecie makrobiotycznej (która jest „rekordzistką” w rankingu wszelkich znanych metod przywracania zdrowia) stosuje się żywe jedzenie, np. kiełkujące, całe ziarna i świeże warzywa i owoce, a jaja muszą być koniecznie zapłodnione. Jaja pochodzące z chowu klatkowego nie nadają się do jedzenia, bo nie dość, że kury są stłoczone i zestresowane, to jaja te nie są zapłodnione. Podobnie „martwe” (pozbawione energii chi) są mrożonki, a zwłaszcza potrawy przyrządzane w kuchenkach mikrofalowych – mogą mieć zachowane wszystkie witaminy i sole mineralne, ale nie ma w nich życia, więc zamiast oddawać organizmowi swoją energię, zużywają ją w procesie trawienia. Co więcej, według medycyny chińskiej (najstarszej, obok ajurwedy metody naturalnego leczenia i przywracania zdrowia) mrożonki**), nawet podawane na gorąco, wychładzają organizm i powodują blokady w meridianach (szlakach przepływu energii życiowej), co powoduje bóle stawów (zwłaszcza kolan). Jeśli cierpisz z powodu problemów z kolanami natychmiast przestań kupować mrożonki dowolnego rodzaju!

Im mocniej przetworzona żywność tym bardziej bezwatrościowa. Szczególnie niebezpieczne są szybkie dania („fast food”, hamburgery, gorące kubki (glutaminian!!!), dania do podgrzewania w mikrofalówkach itp.), chipsy (sama chemia!) i wszelkie dania „dietetyczne”, czyli odtłuszczone i zawierające słodziki (diet soda, diet Cola, jogurty i inne wyroby mleczne „0%”).

Biała mąka i cukier zaliczają się do TRUCIZN, których absolutnie i pod żadnym pozorem nie wolno jadać osobom chorym na raka! Rak żywi się cukrem (co wykorzystuje medycyna naturalna, ale o tym później) i białą mąką.

Uwaga! Rzekomo „dietetyczne” słodziki są jeszcze gorszą trucizną niż cukier!

Właściwe leczenie nie polega na wszczepianiu sztucznych organów ani na wlewaniu do krwi substancji chemicznych, których brakuje, lecz na naturalnym przywracaniu zachwianej równowagi (homeostazy). Takie działanie pozwala organizmowi powrócić do pełni zdrowia i utrzymać je.

Niech Cię nie przeraża perspektywa „tracenia czasu i energii” na gotowanie w domu, bo to właśnie dzięki właściwej diecie i unikaniu wszelkiej chemii możesz odzyskać pełnię wolności od cierpienia fizycznego i psychicznego spowodowanego chorobą lub kalectwem. Uwolni Cię to również od wydatków i uzależnienia od leków.

Co najważniejsze, zdrowy organizm oznacza również zdrowy, a więc sprawnie pracujący mózg. Tylko dzięki niezależnemu myśleniu możesz wyzwolić się z sieci kłamstw i manipulacji, którymi karmią ludzi media, politycy i sprzedajne mamonie „autorytety” medyczne (i wszelkie inne).

Bruce Lipton, lekarz i naukowiec udowodnił, że duch góruje nad materią i że to nie geny rządzą organizmem, lecz że to świadomość (duch) rządzi genami. Dlatego nie ma chorób nieuleczalnych (poza bardzo nielicznymi wadami wrodzonymi), chyba, że ktoś w nie wierzy. W co wierzysz, to dostajesz. Jeśli pragniesz zdrowia, musisz przestać wierzyć w choroby i lekarzy i zacząć wierzyć w naturę, zdrowie i własną moc sprawczą. Bez tego nie odniesiesz sukcesu na drodze ku zdrowiu i szczęściu.

Japoński badacz Masaru Emoto udowodnił naukowo pamięć wody, a więc zasadę działania homeopatii. Woda przekazuje organizmowi informację, która została w niej zapisana, a to znaczy, że nie potrzeba dodawać do niej żadnych substancji chemicznych, żeby nią leczyć. Wystarczy jedynie informacja o tej substancji.

Na zakończenie: proszę mi nie zarzucać generalizacji ani jednostronnego postrzegania medycyny. Piszę tu o medycynie alopatycznej, która truje, a nie o medycynie ratunkowej czy chirurgii urazowej, które ratują życie i przywracają sprawność po wypadkach.

———–

*) Wyjątkiem są warzywa i owoce, które w naturze narażone są na działanie mrozu, który ich nie zabija, np. brukselka, pory, rokitnik czy owoce jałowca. Jeśli nie mamy wyjścia i musimy skorzystać z mrożonek można je „rozgrzać” odpowiednimi przyprawami.

Więcej informacji o energetyzowaniu potraw i fatalnych skutkach stosowania mikrofal można znaleźć w Internecie, na stronach z przepisami zdrowej kuchni.

**) Przykład skutków ubocznych (stąd):

lek na cholesterol: Sortis

Oprócz tego, że ma mnie leczyć do śmierci to ma takie efekty uboczne:

Częste: zaparcia, wzdęcia, dyspepsja, nudności, biegunka; reakcje alergiczne; bezsenność; ból głowy, zawroty, parestezje; wysypka, świąd; bóle mięśni, bóle stawów; osłabienie, bóle w klatce piersiowej, bóle pleców, obrzęki obwodowe;

Nieczęste: jadłowstręt, wymioty; małopłytkowość; łysienie, hiperglikemia, hipoglikemia, zapalenie trzustki; niepamięć; neuropatia obwodowa; pokrzywka; miopatia; impotencja; złe samopoczucie, przyrost masy ciała;

rzadkie: zapalenie wątroby, żółtaczka cholestatyczna; zapalenie mięśni, rabdomioliza;

bardzo rzadkie: anafilaksja; obrzęk naczynioruchowy, wysypka pęcherzowa (w tym rumień wielopostaciowy, zespół Stevens-Johnsona i toksyczne złuszczanie się naskórka). Zwiększenie aktywności aminotransferaz w surowicy i zwiększenie aktywności kinazy kreatynowej (CK).

Nie wyleczysz żadnej choroby, jeśli nie usuniesz jej przyczyny, czyli historia Betsy Dischel z serii „Nieuleczalni”

Betsy Dischel urodziła się ze słabym zdrowiem, w niemowlęctwie stale płakała i trudno było ją uspokoić. Cierpiała na wysypkę i miała alergię niemal na wszystko. Przez całe dzieciństwo miała egzemę, która objawiała się w postaci wyprysków koło ust i oczu, więc stale nosiła przy sobie tubkę maści z kortyzonem. Nie lubiła miasta, więc wyniosła się do niewielkiej miejscowości nad morzem, ale tam stan jej zdrowia pogorszył się jeszcze bardziej. Skóra była podrażniona i sucha do tego stopnia, że pękała, kiedy Betsy obracała głowę. Czuła jakby jej całe ciało oblazły jadowite mrówki.

Leczenie zalecone przez lekarza nie tylko nie przynosiło ulgi, ale nawet pogarszało jej stan. Próbowała diety, akupunktury i kręgarstwa, ale i to nie pomogło.

Później odkryła na szyi guzek, który stale rósł. Poszła do lekarza, który nie wiedział, co to może być, ale zaproponował jego usunięcie. Betsy się zgodziła. Sądziła, że to koniec kłopotów, ale kiedy spędzały z siostrą miły weekend, ciesząc się z zakończenia chemioterapii jej ojca, zadzwonił telefon. Lekarz powiedział, że guz, który jej wycięto to bardzo rzadki, złośliwy nowotwór (rak gruczołowotorbielowaty), który nie daje objawów, podstępnie rozwija się wzdłuż dróg nerwowych i nie poddaje się chemioterapii.

Okazało się, że nowotwór nie został usunięty w całości, więc zagrażał przerzutami do ślinianek, mózgu i oczu. Betsy poddała się drugiej operacji, w czasie której wycięto jej mięśnie, nerwy i węzły chłonne z szyi i zalecono 6-tygodniową, intensywną radioterapię.

Betsy była przerażona, kiedy dowiedziała się, że skuteczność leczenia wynosi tylko 30%, a skutkiem ubocznym jest stwardnienie tętnic, co nawet po wielu latach grozi udarem, utratą zmysłu smaku, wypadnięciem zębów i poparzeniem skóry.

Kiedy znajomi dowiedzieli się o jej chorobie zaczęły dzwonić do niej znane i nieznane jej osoby doradzając różne, niekonwencjonalne terapie. Problem polegał na tym, że Betsy próbowała już niemal wszystkiego – bez rezultatu. Ale było coś, czego jeszcze nie wypróbowała: dieta makrobiotyczna.

Przeczytała wiele strasznych rzeczy na temat skutków i (nie)skuteczności leczenia raka i była przerażona. Pomyślała, że dieta jest jej ostatnią szansą.

Jej matka była przerażona i pomyślała, że Betsy zwariowała: przecież musiałaby gotować w domu! To się ani jej, ani Betsy nie mieściło w głowie!

Betsy wyjaśniła na czym polegał problem, z którym musiała się zmierzyć: trzeba udać się do sklepu, najlepiej z żywnością ekologiczną, wybrać odpowiednie produkty, przynieść je do domu, oczyścić, pokroić i ugotować, a co jeszcze gorsze: nie wolno używać kuchenki mikrofalowej. Po 12 godzinach potrawa traci wartości odżywcze, więc trzeba ją wyrzucić i ugotować świeżą. Nie była pewna, czy to wyzwanie jej nie przerośnie, ale postanowiła spróbować.

Skontaktowała się z nauczycielem makrobiotycznego stylu życia, Dennym Waxmanem (Denny jest bardzo popularny w Polsce, gdzie prowadzi kursy i wykłady i ma wielu uczniów, którzy kontynuują jego dzieło). Kiedy wypytał ją o nawyki żywieniowe i życiowe pomyślał, że będzie z nią ciężko, ale spodobała mu się jej odwaga i determinacja.

Wyjaśnił jej, że podstawą każdego makrobiotycznego posiłku jest ziarno + jarzyna. Jeśli nie ma ziarna, to nie jest to posiłek, a jeśli nie ma jarzyny, posiłek nie jest zbilansowany energetycznie (yin-yang). Ziarno musi być nieoczyszczone i nie poddawane jakiekolwiek obróbce, ponieważ musi zachować zdolność kiełkowania. Ziarno (np. brązowy ryż) moczy się w wodzie przed gotowaniem kilkanaście godzin, co zapoczątkowuje w nim proces kiełkowania, czyli budzi w nim siłę życiową, która przywraca zdrowie. Do tego codziennie jada się różne fasolki (np. adzuki, można je kupić w sklepach z żywnością ekologiczną), orzechy, warzywa morskie (glony), grzyby i owoce, czasem ryby. Bardzo ważne jest przeżuwanie: najlepiej 60 razy każdy kęs; jest to szczególnie ważne w przypadku raka i innych ciężkich chorób!

Denny Waxman wyjaśnił, że przyczyną chorób Betsy była niewydolność nerek, która najpierw przejawiała się w postaci egzemy, a później przeszła w raka. Organizm nie był oczyszczany z toksyn, które gromadziły się w komórkach, zatruwając cały ustrój.

Po pół roku wszystkie symptomy choroby znikły.

Betsy zawsze chciała mieć rodzinę i dzieci, ale obawiała się nawrotu choroby. Zgłosiła się więc na badania. Lekarze byli zaszokowani jej idealnym zdrowiem. Nie znaleźli ani śladu raka, więc się uspokoiła. Wyszła za mąż i urodziła synka. Kiedy była w ciąży zrezygnowała z diety. 3 miesiące po porodzie egzema wróciła, a wraz z nią lęk przed rakiem. Zadzwoniła więc do Denny’ego Waxmana, a on potwierdził jej obawy i nakazał natychmiastowy powrót do diety. Poradził jej, jak zorganizować pracę, żeby pogodzić gotowanie z opieką nad absorbującym dzieckiem i egzema bardzo szybko znikła.

Uświadomiła sobie, że to nie obowiązki związane z gotowaniem, lecz choroba zamieniła ją w niewolnika i cierpiętnika. Dzięki diecie odzyskała wolność i cieszy się pełnią zdrowia – jak nigdy wcześniej.

Profesor Oxfordu i terapia dr Gersona

Ta historia z serialu „Nieuleczalni” opowiada o tym, jak racjonalista, sceptyk, a co więcej – uczony, spojrzał śmierci w oczy i musiał się ratować czymś, czego swoim naukowym rozumem nie pojmował.

Issa Khalaf był typem „Kłapouchego”. Kłapouchy to taki markotny i wiecznie zafrasowany osiołek, który zawsze spodziewa się wszystkiego najgorszego, a jeśli coś się nie uda mówi z ponurą satysfakcją „a nie mówiłem?”

W 1999 roku matka Issy zmarła na chłoniaka. A dokładnie: dała się zamordować onkologom. Issa woził ją po całym stanie od lekarza do lekarza i wszyscy zalecali to samo: chemioterapię. Patrzył, jak matka marnieje z każdą chwilą i w końcu był świadkiem jej śmierci.

To wydarzenie sprawiło, że stał się jeszcze większym pesymistą. Stale nawiedzały go myśli o śmierci i był absolutnie pewien, że już niedługo i on umrze na raka. Mimo to zlekceważył poważne symptomy: miał problemy z siadaniem i siedzeniem, czasem ból był nie do zniesienia, ale zamiast iść do lekarza, wpadł w depresję i czekał nie wiadomo na co. W końcu żona zmusiła go do wizyty u lekarza.

Lekarz zrobił rutynowe badania, również prostaty, ale nic nie znalazł. Issa poszedł więc do urologa, a ten stwierdził zapalenie prostaty i dał mu antybiotyk. Trochę pomogło, ale Issa wciąż wyglądał źle, a melancholia nie mijała. Miał wory pod oczami i wyglądał na bardzo chorego. Lekarz zbadał hormony PSA i się przeraził, bo wynik był 21 (a norma to 2,5). Znaczyło to jedno: nowotwór prostaty. Biopsja wykazała komórki nowotworowe w 10 próbkach na 12 pobranych. Skierowano go na badanie MRI, które wykazało liczne przerzuty do kości i węzłów chłonnych. Dla lekarzy był to wyrok śmierci. Proponowali mu jakieś terapie, ale nie dawali żadnej nadziei. Issa odwiedził wielu lekarzy i wszyscy bezradnie rozkładali ręce. Poczuł się zupełnie zdruzgotany i bezradny. Ale żona postanowiła szukać ratunku w metodach niekonwencjonalnych. Zaczęła przeszukiwać sieć i dość szybko znalazła metodę dr Gersona. Czuła, że to jest to, czego im trzeba. Zadzwoniła do kliniki i rozmawiała z Charlotte Gerson, która wyjaśniła, na czym to wszystko polega i doradziła prywatną terapeutkę, która pomoże ustalić przebieg kuracji i późniejszą dietę.

Issa, jako racjonalista i sceptyk nie rozumiał, w jaki sposób dieta miałaby mu pomóc w tak ciężkim stanie i przy tak agresywnej chorobie. Ale nie miał nic do stracenia, więc w końcu uległ namowom żony.

Terapia Gersona jest bardzo praco- i czasochłonna. Codziennie trzeba kupić i przerobić na sok 10 kg świeżych owoców i warzyw, koniecznie pochodzących z upraw ekologicznych. Samo ustalenie sklepów oferujących takie warzywa okazało się wielkim wyzwaniem.

Issa pił 13 szklanek świeżego soku każdego dnia, poza tym otrzymywał suplementy: enzymy, witaminę B12 i Acidol. To powodowało wypłukiwanie toksyn, które były częściowo wydalane przez nerki, ale to, co zostało trafiało do wątroby, która potrzebowała pomocy. Aby ją oczyścić konieczne były lewatywy z ekologicznej kawy (proszę nie dawać posłuchu pseudo-racjonalistycznym prześmiewcom, bo jak wiedzą nawet dzieci „poznać głupiego po śmiechu jego” – lewatywy z kawy są bardzo ważnym elementem kuracji Gersona, znanym zresztą od wieków, ponieważ bez tego wspomagania wątroba może nie dać rady oczyszczać krwi i pacjent zapadnie w śpiączkę!) Mimo to toksyny powodowały różne nieprzyjemne objawy, takie jak afty i hemoroidy, a nawet dreszcze, gorączkę i wymioty. Wszystko to było uznawane za bardzo pożądane objawy oczyszczania organizmu, a więc zdrowienia.

Przygotowywanie tej diety (mycie, obieranie i krojenie warzyw i owoców) zajmowało 9 do 12 godzin każdego dnia. Sam chory nie może tego robić, ponieważ nie wolno mu się męczyć. Powinien dużo leżeć i wypoczywać. Poza tym terapeutka robiła mu okłady z oleju na węzły chłonne, po czym musiał leżeć, a potem iść pod prysznic i ten cały tłuszcz z siebie zmyć.

Po miesiącu tej kuracji poczuł się lepiej. Badania wykazały, że krew jest w dobrym stanie i staje się coraz lepsza. Namawiano go na kolejne badanie MRI, ale zwlekał, poszedł na nie dopiero po roku. Lekarze bardzo wnikliwie analizowali wyniki, ale nie znaleźli żadnych ognisk raka.

Onkolog był zdumiony i uznał, że to bardzo inspirujące doświadczenie (polski byłby wściekły i zagroziłby sądem za uprawianie szarlatanerii i leczenie bez zezwolenia).

Issa, obecnie wyleczony nie tylko z raka, ale z racjonalizmu i sceptycyzmu powiedział, że ludzie tak bardzo wierzą w medycynę i jej metody, że nie potrafią myśleć samodzielnie. Dlatego tracą nadzieję i biernie poddają się wszystkiemu, co lekarze im każą.

Obecnie wciąż stosuje terapię Gersona i dietę wegetariańską i cieszy się idealnym zdrowiem, nie tylko fizycznym. Co najważniejsze: stał się optymistą, luzakiem i stale się uśmiecha, a ludzie, którzy go dawno nie widzieli są zdumieni tą przemianą i tym, że znakomicie i zdrowo wygląda.

Na zakończenie Issa powiedział, że dawniej toksyny blokowały mu mózg, więc nie mógł prawidłowo myśleć.

Jaki świat byłby cudowny, gdyby tej odblokowującej mózgi terapii udało się poddać wszystkich „racjonalistów”…

„Nieuleczalni” – wstęp

Oglądam na Zone Reality, z ołówkiem w ręku, amerykański serial dokumentalny „Nieuleczalni” (Incurables), o ludziach, którzy wyszli cało z chorób uznawanych przez medycynę alopatyczną za nieuleczalne. Większość to pacjenci onkologiczni, ale nie wszyscy. Początkowo, przerażeni diagnozą, grzecznie poddają się leczeniu onkologicznemu, lecz gdy ich stan zdrowia nie tylko się nie polepsza, ale wręcz dramatycznie pogarsza, postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce. Większość dochodzi do wniosku, że wolą umrzeć na raka, niż z powodu terapii, która powoduje wyjątkowo uciążliwe skutki uboczne i pozbawia chęci do życia.

Samodzielne poszukiwania stają się początkiem wielkiej, duchowej przemiany. Większość odkrywa, że prawdziwie uzdrawiająca siła kryje się w naturze (w naturalnej żywności i ziołach) i w ludzkiej duszy, a nie w toksycznej chemii czy zabójczym promieniowaniu bomby kobaltowej.

Rak to nie tylko choroba ciała. To przede wszystkim choroba duszy! Ludzie, którzy postanowili sami zmierzyć się ze swoim rakiem odkryli, że powinni wziąć na siebie całą odpowiedzialność za to, co doprowadziło do rozwoju raka i za to, jak zorganizować swój powrót do zdrowia. Oznacza to całkowitą zmianę stylu życia, a przede wszystkim odżywiania.

W leczeniu wszystkich typów nowotworów (w tym również owianega wyjątkowo złą sławą raka trzustki) bezkonkurencyjna okazała się dieta makrobiotyczna! Jest to dieta wysokowęglowodanowa (jej podstawą są produkty zbożowe nieoczyszczane i świeże warzywa, ale nie surówki, lecz gotowane, duszone lub kiszone, z rygorystycznym ograniczeniem tłuszczów i oczywiście całkowitym zakazem jedzenia cukru w każdej postaci), co jest niezbitym dowodem na to, że teorie o szkodliwości węglowodanów są kolejną „pomyłką” (czytaj: celowym oszustwem) dietetyki i medycyny. [Jeśli wyrzucisz z diety wszystkie produkty zbożowe, to co ci pozostanie? Mięso i nabiał, czyli dieta wysokobiałkowa, a to właśnie białko jest główną przyczyną raka! Wywal białko, nawet roślinne (strączkowe), oczyść radykalnie organizm surowymi sokami owocowo-warzywnymi, a kiedy rak zniknie przeproś się z dietą wysokokaloryczną beztłuszczową, strączkowymi oraz świeżymi (sezonowymi) warzywami i owocami].

Szczerze odradzam samodzielne leczenie się tą dietą, ponieważ leczenie poważnych chorób, takich jak rak czy cukrzyca MUSI być prowadzone pod ścisłą kontrolą profesjonalnego konsultanta makrobiotycznego. W Polsce jest wielu konsultantów, można ich znaleźć używając Google.

W kolejnych odcinkach będę opisywać najbardziej spektakularne moim zdaniem przypadki uzdrowień.

A tymczasem, tytułem wstępu, tekst pochodzący ze strony firmy VOL MAR, w której można nabyć ESSIAC, jeden z najważniejszych leków ziołowych, skutecznie leczących raka. O wspomnianych w poniższym artykule ESSIAC®, 714X, dr Gastonie Naessens oraz uzdrawiających dietach napiszę więcej w następnych odcinkach, zapraszam!

Nieuleczalni (całość)

Profesor Oxfordu i terapia Gersona

Megan Pagnam i tajemnicza, wyniszczająca choroba, czyli historia z serii „Nieuleczalni”

Marlene Marcello McKenna, czerniak złośliwy z przerzutami, czyli historia z serialu „Nieuleczalni”

Rak płuc z przerzutami, czyli historia Janet Sommer, czyli historia z serialu „Nieuleczalni”

Billy Best i chłoniak Hodgkina

Nie wyleczysz żadnej choroby, jeśli nie usuniesz jej przyczyny, czyli historia Betsy Dischel z serii „Nieuleczalni”

Michael Collins i retinopatia cukrzycowa, z serii „Nieuleczalni”
——————————————-

WYGRYWAJĄC ZE ŚMIERCIĄ

Rak Johna Serymeour’a był nieuleczalny do czasu wypróbowania przez niego ziołowego preparatu o nazwie ESSIAC. Zadziwiające jak to ozdrowienia zmuszają lekarzy do innego spojrzenia na tzw. terapię alternatywną.

POWRÓT ZNAD KRAWĘDZI

Uratowani przez medycynę alternatywną chorzy na raka zmuszają lekarzy do coraz głębszych przemyśleń.

Jeszcze rok temu John Serymeour był człowiekiem, którego dni wydawały się być policzone. Ten od lat związany z Calgary biznesmen osiągnął w życiu praktycznie wszystko, oprócz jednego – przegrał 10-letnią walkę z rakiem prostaty. Konwencjonalne metody leczenia , tj. chemioterapia i naświetlanie nie dały żadnego rezultatu – lekarze poddali się.

Po raz pierwszy w życiu John Serymgmeour został inwalidą – przykuty do wózka, z ledwością poruszał nogami, całkowicie uzależniony od całodobowej opieki. Gdy pogodzono się już z faktem, że są to jego ostatnie dni, John Serymgeour dowiedział się o ziołowej herbacie, traktowanej przez większość onkologów jako „znachorstwo”. John zaczął ją pić, i pije dwa razy dziennie przez ostatni rok. Dziś, mając 79 lat, uwolniony od wózka, gra dwa razy w tygodniu w golfa. Badania krwi wskazują niski współczynnik komórek raka. John Serymgeour uważa, że swoje długie życie całkowicie zawdzięcza ziołowej herbacie ESSIAC®.

Dwa lata temu u Gaetano Montani stwierdzono raka płuc. Lekarze założyli, że nawet przy bardzo agresywnej terapii konwencjonalnej jego szanse przeżycia wynoszą maksimum sześć miesięcy. „Powiedziano nam, że jest to najbardziej złośliwy, nie dający się zoperować typ raka” – twierdzi żona Gaetano, Carolyn. „Szanse mojego męża były wyjątkowo małe – oprócz licznych oparzeń odniesionych w czasie pożaru, przeżył dwa ataki serca, operację serca, wylew krwi do mózgu oraz operację usunięcia kamieni żółciowych”.

Najmłodsza córka państwa Gaetano przyniosła do domu opakowanie ESSIAC®. Ponieważ specjaliści tylko bezsilnie wzruszali ramionami, Montani zaczął pić zioła. Podobnie jak John Serymgeour, Montani pił ESSIAC® codziennie. Po pewnym czasie, twierdzi pani Geatano, rak po prostu zniknął.

Mimo, że rak wciąż zbiera ponure żniwo na świecie, coraz częściej słyszymy o ludziach, którym udało się wyleczyć z jego najbardziej złośliwych form, nierzadko właśnie dzięki alternatywnym terapiom jak ESSIAC®. Ich naukowe podstawy często pozostają niepewne – niektóre są całkowicie nieznane, lub tylko w minimalnym stopniu, inne bardziej obiecujące, albo zupełnie zdyskredytowane przez medycynę konwencjonalną. Mimo tych kontrowersji Kanadyjczycy, jak wszyscy ludzie na świecie, gorliwie próbują wszystkiego, co daje jakąś nadzieję w walce z tą zazwyczaj śmiertelną chorobą. Przewiduje się, że w 2000 roku przybędzie w Kanadzie ponad 130 tys. nowych przypadków raka – 65 tys. prawdopodobnie umrze. Wyrywkowe badania pacjentek z rakiem piersi w prowincji Ontario, opublikowane w Jurnal Of Clinical Onkology wykazał, że 67% korzystało z medycyny alternatywnej. Ocenia się, że Amerykanie wydają 27 miliardów dolarów rocznie na alternatywne środki leczenia raka, takie jak całkowitą zmianę diety, zieloną herbatę, chrząstkę rekina w różnej formie oraz całą gamę preparatów ziołowych. Za dwa najbardziej wiarygodne środki uważa się ESSIAC® oraz związek pod nazwą 714X. Oba, co warto zaznaczyć, zostały stworzone przez Kanadyjczyków – pierwszy w 1920 roku przez pielęgniarkę, drugi w latach 70-tych przez wykluczonego z zawodu lekarza z prowincji Quebec.

Wielu onkologów stoi na stanowisku konieczności rygorystycznych, metodologicznych badań środków alternatywnych, jednak dla cierpiących na raka pacjentów zastrzeżenia tego typu są bardziej wyrazem pedantyczności naukowców niż ich faktycznej konieczności. Do terapii alternatywnej przyciąga głównie fakt, że jest ona bardziej łagodna niż trzy konwencjonalne metody – chirurgia, chemioterapia i radioterapia, a które ich przeciwnicy nazywają „tnij, truj i pal trio”. Nadzieja i desperacja, dodatkowo poparte wiarygodnymi wypowiedziami tych, którzy twierdzą, że zostali wyleczeni powodują, że medycyna alternatywna ma wprost nieodpartą siłę przyciągania, chociaż często otoczona jest mgiełką tajemnicy, wcale nie zraża to ludzi, którzy ją stosują – uważają się za wystarczająco rozsądnych i wiedzą, co robią. John Serymgeour, na przykład, zrobił karierę na polach naftowych Alberty, w ryzykownym przemyśle nie pozbawionym fałszywych nadziei czy kosztownych pomyłek. Wiele lat temu stał się legendą, zakładając Westburne International Industries, aby po przejściu w 1986 roku na emeryturę osiedlić się na Bermudach i Nowym Jorku. Serymgeour jest również głównym patronem Vancouver’s Fraser Institute oraz jednym z właścicieli tego magazynu.Wygodne życie na emeryturze zostało brutalnie przerwane wiadomością o raku. Otrzymał ją w dzień św. Walentego 1990 roku, i od razu podjął zdecydowaną decyzję: nie podda się. Serymgeour otrzymał najlepszą z możliwych opiekę medyczną, i to dzięki niej jego PSA marker (prostate – specyfic antiegen), kluczowy miernik aktywności komórek raka w organizmie, początkowo uległ obniżeniu, jednak w ubiegłym roku rak zaatakował go z taką wściekłością, że lekarze dawali mu nikłą nadzieję na przeżycie.W ostatniej chwili, jeden z przyjaciół zapoznał go z historią kanadyjskiej pielęgniarki, która wyleczyła tysiące rzekomo nieuleczalnie chorych na raka pacjentów, stosując cztery popularne zioła. Dzisiaj marker PSA u Johna jest prawie równy zeru, a swoje szczęście, jak uważa, zawdzięcza tylko jednemu: pijąc dwie szklanki ESSIAC® dziennie. Ocenia się, że ESSIAC® jest stosowany w Ameryce Południowej przez tysiące ludzi. Żona jednego z chorych zachowała coś, co nazywa fizycznym dowodem skuteczności preparatu. U Richarda Schmidt z Toronto w 1985 roku stwierdzono raka pęcherza, po czym dokonano dziewięciu operacji w celu usunięcia guzów. W oczekiwaniu na kolejną operację Schmidt zapadł w śpiączkę i dostał zapalenia płuc połączonego z ciężką infekcją, a gdy i nerki odmówiły posłuszeństwa, podłączono go do podtrzymującego przy życiu aparatu i, krótko mówiąc, uznano za przypadek prawie beznadziejny. Zdesperowana żona pana Schmidt, Hannelore, udała się do naturopeuty, który polecił jej ESSIAC®. Po trzech tygodniach picia herbaty, Schmidt zaczął wydalać z moczem czarne fragmenty guzów oraz skóry, których 40 kawałków pani Schmidt zachowała w słoiku z roztworem formaldehydu. Następne badanie wprawiło wszystkich w totalne osłupienie: lekarze nie mogli się doszukać śladów raka u pacjenta. Richard Schmidt wyzdrowiał i cieszył się życiem przez wiele lat, krzątając się wkoło domu i pracując w ogrodzie. Mając 86 lat doznał wylewu krwi do mózgu i zmarł w spokoju, wolny od raka. „Dzięki ESSIAC® przeżył wiele dobrych, szczęśliwych lat” – wspomina pani Schmidt.

Być może podobnego zdania będzie kiedyś rodzina Luka Stevens z Południowej Afryki, chociaż jak na razie chłopak cieszy się jak najlepszym zdrowiem. Cztery lata temu, u siedemnastoletniego wówczas Luka na lewym kolanie pojawił się potężny guz, i rósł tak szybko, że zniszczył większość kości piszczelowej. W czasie operacji chirurdzy usunęli guz i odbudowali kość. Po czterech miesiącach organizm chłopca odrzucił jednak przeszczep, a rak zaatakował z jeszcze większą wściekłością, i przebijając się przez skórę (przybierając przy tym odrażający wygląd) osiągnął rozmiar ludzkiej pięści. Ojciec Luka, z zawodu chiropraktyk, powoli zaczął tracić nadzieję co do skuteczności działania onkologów, doradzających jedynie amputację oraz masową chemioterapię. Mniej więcej w tym też czasie dotarła do niego wiadomość o 714X – preparacie stworzonym przez urodzonego we Francji, a mieszkającego w Rock Forest w prowincji Quebec naukowca Gastona Naessens. 714X jest mieszanką azotu, kamfory i soli mineralnych, wstrzykiwaną do węzłów chłonnych z prawej strony pachwiny. Oddziałując na układ limfatyczny oraz dostarczając azotu do komórek, 714X, według opinii jego twórcy, wspomaga naturalny system obronny organizmu.

77 letni Dr Naessens twierdzi również, że skonstruował rewolucyjny mikroskop, nazwany przez niego somatoskopem, pozwalający na unikalną, bezprecedensową obserwację żywej krwi, i że przy jego pomocy odkrył prymitywne biologicznie jednostki, które uważa za prekursorów DNA. Naessens nazwał je somatydami, a porównując krew ludzi zdrowych i chorych zauważył, że cykl życia krwi jest wprost niesamowitym wskaźnikiem stanu, w jakim znajduje się system immunologiczny człowieka. Dr Naessens twierdzi, iż potrafi przewidzieć początek degeneracyjnej choroby do dwóch lat przed pojawieniem się jej pierwszych symptomów, co daje szansę, aby jej zapobiec np. poprzez zmianę trybu życia czy diety.

Badanie krwi Luka przy pomocy somatoskopu w sposób widoczny wykazało, że stara się ona zwalczyć drapieżne komórki nowotworowe, wobec czego niezwłocznie zastosowano 714X. Zmiany, które wkrótce nastąpiły, były błyskawiczne i wprost niesamowite: guz znikł, a zdjęcia rentgenowskie wykazały 100% regenerację kości, co z medycznego punktu widzenia było niemożliwe. 21-letni Luke Stevens jest obecnie studentem Uniwersytetu oraz członkiem drużyny wioślarskiej – uważa, że swoje wyzdrowienie zawdzięcza Dr Naessens.

Terapia alternatywna jest powodem niezliczonych kontrowersji oraz niesamowicie zawziętych dyskusji pomiędzy rywalizującymi ze sobą jej zwolennikami z jednej, a coraz bardziej podzielonym środowiskiem lekarskim z drugiej strony. Rośnie grupa lekarzy, która nie ma nic przeciwko łączeniu alternatywnych metod leczenia raka z tradycyjnymi, jeśli tylko to może pomóc pacjentowi. Jak wyjaśnia Matthew Fink, dyrektor Beth Israel Medical Center w Nowym Jorku: „Byłoby głupotą zarówno ze strony lekarzy jak szpitali ignorować coś, co w przyszłości stanie się integralną częścią naszego systemu opieki medycznej”. Już obecnie blisko jedna trzecia amerykańskich szpitali średniej wielkości (500 łóżek lub więcej) oferuje swoim pacjentom różne formy medycyny alternatywnej.

Również w Kanadzie część onkologów łączy swe siły z praktykami holistycznymi w celu wspólnych badań najbardziej popularnych preparatów ziołowych. Jednym z takich przykładów jest znajdujący się w Vancouver Tzu Chi Institute for Complementary and Altrnative Medicine, który bardzo blisko współpracuje z onkologami z Fraser Valley Cancer Centre, łączy medycynę konwencjonalną z terapią alternatywną. Tego typu współpraca pozwala na bardzo rygorystyczne badania niekonwencjonalnych metod.

W styczniu rozpoczną się również pierwsze badania kliniczne z udziałem ludzi preparatu ESSIAC® – prowadzić je będzie College of Naturopathic Medicine w Toronto.

Przed dwoma laty Kanadyjskie Stowarzyszenie do Badań nad Rakiem Piersi (Canadian Breast Cancer Rescarch Initiative) dokonało analizy dostępnych badań laboratoryjnych sześciu najbardziej popularnych terapii alternatywnych, w tym ESSIAC® oraz 714X. Okazało się, że wszystkie zioła zawarte w ESSIAC® charakteryzują się aktywnością biologiczną, mającą wpływ na budowę lub funkcje komórek, tkanek czy organów; np. wyciąg z korzenia łopianu wstrzykiwany myszom, którym zaszczepiono guzy nowotworowe, wydawał się powstrzymywać wzrost nowotworów. W raporcie Stowarzyszenia zastrzeżono, że większość dostępnych danych dotyczyła indywidualnych ziół wchodzących w skład ESSIAC®, co mogło nie oddawać w pełni ich synergicznego charakteru w przypadku pełnej mieszanki.

Zachęcające wyniki nadeszły ostatnio również dla 714X, jednakże okoliczność, w jakich zostały one „zdobyte” od prowadzącego je badacza, nasuwają pewne wątpliwości. Firma doktora Naessens, Cerbe Industries, w całości sfinansowała badania, jednak aby zachować bezstronność, zleciła ich wykonanie naukowcowi z Toronto, Dr Diane Van Alstyne, która z kolei zatrudniła pracownika prestiżowego Dana-Farber Cancer Institute w Bostonie, Dr Lili Huang, nie mówiąc jej, jaki produkt bada. Immunologiczne testy invitro wykazały, iż nieznany związek odgrywa znaczną rolę w niszczeniu komórek nowotworowych i wydaje się wzmacniać system immunologiczny, gdy jednak Dr Huang, dowiedziała się, jaki produkt bada, „zawieruszyła” gdzieś wyniki badań i aby je uzyskać, firma doktora Naessens musiała skierować sprawę na drogę sądową.

Powyższy epizod sugeruje, iż zazdrość ze strony medycyny akademickiej są jednym z czynników w wojnie, jaka toczy się pomiędzy medycyną konwencjonalną a terapią alternatywną. Dr Ralph Moss, prominentny obrońca tej ostatniej uważa, że jak długo miliardy dolarów przelewają się przez kasy gigantów farmaceutycznych oraz instytutów badawczych, tak długo medycyna konwencjonalna ma niewiele powodów, aby rzeczywiście znaleźć lek na raka, a już w ogóle, co podkreśla z wielkim cynizmem, pochodzący z powszechnie dostępnego chwastu, jakim jest łopian.

Rządowe instytucje ochrony zdrowia, występujące w roli ochrony społeczeństwa przed bezużytecznymi czy też szkodliwymi środkami, stanowią kolejną przeszkodę na drodze akceptacji terapii alternatywnych. W blisko trzydziestoletniej walce o status oficjalnego leku dla 714X, dr Naessens napotykał ciągle na złośliwość i wprost niepohamowaną odmowę ze strony władz, i mimo, że zna kilka wpływowych osób, które go popierają, był dwukrotnie aresztowany oraz karany wysoką grzywną za praktykowanie medycyny bez zezwolenia. Po tym, gdy jego troje chorych na raka pacjentów zmarło, dr Naessens został oskarżony o popełnienie błędu w sztuce lekarskiej. Uniewinniono go – chyba tylko dlatego, że zarzut prokuratora, iż to 714X był powodem śmierci pacjentów, których i tak wcześniej lekarze nie byli w stanie uratować, był wątpliwy i dziecinnie naiwny.

Do niełatwego kompromisu doszło w końcu w 1990 roku, kiedy to Ministerstwo Zdrowia Kanady zalegalizowało 714X, udostępniając go na zasadzie specjalnego programu, zezwalającego każdemu poważnie choremu pacjentowi zamówić preparat poprzez swojego lekarza, z czego jak dotychczas, skorzystało 15 tys. Kanadyjczyków.

ESSIACR również był kiedyś w podobnej sytuacji, jednak jego producent, umiejętnie uprzedzając swoich przeciwników, zmienił status preparatu na „dietetyczny środek spożywczy”, nie powołując się na jego właściwości lecznicze; dziś ESSIAC® jest powszechnie dostępny na rynku, a jego sprzedaż osiąga miliony opakowań. Cena za 12-tygodniową kurację, zamówionego bezpośrednio u producenta, Essiac International, wynosi około 360 dolarów, natomiast 714X kosztuje 100 dolarów za 21-codziennych zastrzyków. 714X jest dostępny w 55 krajach świata.

Wielu onkologów otwarcie przyznaje, że leczenie raka konwencjonalnymi metodami po prostu nie zdaje egzaminu. Każda operacja jest bolesna i zwykle pozostawia trwałe ślady. Chemioterapia wywołuje mdłości, wymioty, jątrzące się rany, utratę apetytu, włosów oraz stopniowo obniża poziom białych ciałek krwi, zmuszając wielu pacjentów do zaniechania leczenia. Do mniej powszechnie znanych skutków ubocznych należą także nieprawidłowości występujące w układzie rozrodczym, uszkodzenia wątroby, chromosomów oraz serca. Szokujące wyniki ujawniła ankieta przeprowadzona wśród samych onkologów: 80% nigdy nie zgodziłoby się poddać metodą leczenia, które sami stosują. Przeraża również fakt, że nawroty choroby w przypadku raka są zastraszająco wysokie; nawet w przypadku amputacji nie ma gwarancji, że rak nie pojawi się w innym miejscu. Na badania związane z rakiem, nowe leki czy nowocześniejszą aparaturę do naświetleń przeznacza się astronomiczne sumy, niestety, efekty tych działań są wciąż dość ograniczone. Jeżeli tendencja wzrostu zachorowań będzie się rozwijać w obecnym tempie, to w przeciągu 10 lat liczba chorych na raka z łatwością przekroczy ilość zachorowań na serce i choroby układu krążenia. Ocenia się również, że prawdopodobieństwo zachorowań na raka wynosi jeden do trzech w przypadku kobiet oraz jeden do pięciu w przypadku mężczyzn.

Pomimo pewnych jej osiągnięć, nadal wielu onkologów pozostaje sceptycznych co do roli, jaką w walce z rakiem, jeśli w ogóle, może odegrać terapia alternatywna. Starą zasadę „Po pierwsze, nie szkodzić” tłumaczą oni na „Jeśli wątpisz, nic nie rób”. Wielu obawia się również, że terapia alternatywna to nic innego, jak sprytny sposób odseparowania chorych i ich bliskich od nich samych, czyli … utrata zarobków. W najgorszym wypadku, może oznaczać również śmierć. Historia pełna jest tragicznych przypadków; np. XIX-sto wieczny „lek”, którym ówcześnie leczono trąd okazał się później trucizną. Mieszkający w White Rock w Brytyjskiej Kolumbii Dr Lloyd Oppel z hukiem krytykuje czasopisma medyczne za to, że „zrobią wszystko, aby wydrukować artykuł na temat terapii alternatywnych”. Dr Oppel uważa, że większość z nich nie ma „żadnych podstaw naukowych, i w najlepszym przypadku oferują jedynie fałszywą nadzieję”. Nie odstrasza również fakt, że tak zwane ” cudowne środki” pojawiają się i giną z niepokojącą dokładnością, przyciągając fanatycznych wprost naśladowców, zanim w końcu zostaną zdyskredytowane.

W latach czterdziestych na czołówki gazet trafiły tzw. Antytoksyny Kocha, mniej więcej w tym samym czasie był też w modzie kreobiozon – sporządzony z końskiej krwi w połączeniu z wywołującymi choroby pleśniami. Lata 50-te przyniosły ziołowy środek Hoxsey’a, którego jeden ze składników był identyczny z ESSIAC®; letril przyciągał tysiące ludzi w latach siedemdziesiątych aby w końcu pójść w zapomnienie po utracie reputacji; w latach osiemdziesiątych na fali była terapia zwiększająca odporność organizmu. Niektórzy wciąż wierzą w skuteczność tych terapii, jednak świat medyczny jest odmiennego zdania.

Według opinii Johna Seymgeour, człowieka, który stał praktycznie nad grobem, medycyna powinna odrzucić swe skostniałe poglądy i spojrzeć na wszystko z innej strony. „Mój guz praktycznie całkowicie znikł” – twierdzi. „Mój urolog zaczął stosować ESSIAC R także u innych pacjentów. Jestem żywym dowodem, że „to” działa. Przecież jeszcze rok temu miałem nogi jak z ołowiu”. John Serymgeour wciąż jeszcze chodzi z laską, jednak jest to kwestia jego wyboru, a nie konieczności. „W Nowym Jorku spotykam się z większym respektem, chichocze”. „Ludzie, widząc mnie, otwierają przede mną drzwi”.

Wiadomości z wariatkowa odc. 7

Totalna hipnoza

Żyjemy w świecie, który pod pewnymi względami przerósł pomysły autorów sf. Bo czy któryś z nich wpadł na pomysł, że można ludzi opryskiwać z nieba niczym insekty?

Wierzyłam w ludzkość, wierzyłam, że się w końcu przebudzi i zrzuci kajdany, ale ostatnio zaczyna mnie ogarniać coraz większe zwątpienie. Nie wiem, czy ludzie z natury są niezdolni do myślenia, czy może ta ciężka blokada mentalna jest spowodowana przemyślanymi i konsekwentnie wprowadzanymi działaniami elit, rządzących światem. No bo żeby nie widzieć tego, co dzieje się na niebie i żeby w ogóle nie zastanawiać się nad epidemią nowotworów i wprost przerażającą śmiertelnością na oddziałach onkologicznych?! Ile horroru potrzeba, żeby w końcu ludzie zaczęli dostrzegać, co się dzieje wokół?

Postęp naukowy

Nasze społeczeństwo staje się coraz nowocześniejsze i coraz częściej, chociaż niekoniecznie świadomie, korzysta ze zdobyczy nauki XXI wieku. Szczepimy nasze dzieci od urodzenia szczepionkami zawierającymi rtęć i inne świństwa niewiadomego pochodzenia i nawet o tym nie wiedząc karmimy je żywnością pochodzącą z roślin GMO. Dzięki takiej „naukowej” diecie nasze dzieci tyją szybciej, niż amerykańskie. To jest jak na razie chyba jedna dziedzina, w której udało nam się prześcignąć USA. Ale nie martwmy się, niedługo pewnie będziemy mogli poszczycić się kolejnymi sukcesami na tym polu.

Co medycyna może zrobić dla ciebie?

Ponieważ ludzie pracujący w korporacjach są stale zapędzeni i zestresowani wcześnie zaczynają odczuwać przeróżne dolegliwości. Ale i na to są szybkie i skuteczne sposoby: telewizyjne reklamy podpowiedzą ci, że na ból głowy najlepszy jest apap, jak nie pomoże, to ibuprom max, a później jeszcze silniejszy lek od bólu, na problemy trawienne i z wątrobą również coś się znajdzie. Łykasz i po kłopocie, główka wolna, a ty bez przeszkód możesz zająć się zarabianiem pieniędzy! Jeśli jesteś przemęczony farmacja da ci świetny lek na pobudzenie, a jeśli jesteś pobudzony, bez trudu znajdziesz lek na uspokojenie. Jeśli stres cię dopadnie z siłą większą niż zwykle twój lekarz chętnie przepisze ci najnowszy lek na nadciśnienie, a psychiatra dobierze ci lek na depresję. Na problemy z sercem mamy bypassy, gwarancja 5 lat, a jeśli znowu się zatkają dostaniesz nowe. Kasa chorych płaci, więc należą ci się! Kiedy w końcu padniesz na twarz dowiesz się, że masz raka mózgu i trzeba ci opróżnić czaszkę. Lepiej żyć bez mózgu niż nie żyć wcale, prawda? Więc bez wahania godzisz się na „zabieg” i cieszysz się życiem. Na wózku inwalidzkim, bez świadomości człowieczeństwa, z nieodłączną kroplówką, workiem na mocz i maseczką tlenową na twarzy… ale wciąż żywy!

I tylko nie waż się zasięgać porady u szarlatana, który nie potrafi nic innego (nieuk jeden, szkół medycznych nie kończył, więc jest głupi!) niż gadać o naturalnym odżywianiu, obrzydliwych chwastach spod płotu i jakiejś potrząsanej, czystej wodzie.

Nałuka popłaca

Radio Tok zapodało wiadomość, że Kraków podejmie starania, żeby zatrzymać w mieście zdolnych, młodych uczonych. A jak? A prosto! Wybuduje się mieszkania służbowe, coś w rodzaju TBS-ów, dla najzdolniejszych absolwentów. Miasto stać na taki prezent!

Zgadnijcie, o jaką dziedzinę nałuki chodzi?

Matematykę? Filozofię? Polonistykę?

Nie!

Jeśli nie zgadliście już wyjaśniam: o biotechnologię!!! Nie potrzebujemy żadnych innych uczonych, potrzebujemy biotechnologów! Niech poprawiają boskie partactwo!

Zabobonne lęki przed postępem naukowym

W Polsce za mało mamy doktorów Frankensteinów, więc nie ma kto unowocześniać naszej zgrzebnej ojczyzny. Jesteśmy krajem zacofanym intelektualnie i technologicznie, nie mamy nowoczesnego przemysłu, a na naszych polach, niczym w głębokim średniowieczu, rosną kompromitujące nasz kraj, zupełnie naturalne kartofle, żyto, kapusta i inne badyle. Co za wstyd! Jesteśmy pośmiewiskiem nie tylko dla Europy, ale nawet dla krajów Ameryki Południowej, gdzie już niemal 100% upraw to naukowo opracowane, nowoczesne GMO.

A Polak co? Nie potrafi?

Nie! Polak nie chce, bo jest niewykształcony, prymitywny i pełen irracjonalnych fobii! Posłuchajcie, jak wybitny uczony, profesor Krzysztof Dołowy wyszydza nasz niewykształcony i zacofany cywilizacyjnie naród (jak się domyślam, nie jest to jego naród). Jak drwi z naszych chłopsko-pańszczyźnianych zabobonów i lęków wynikających z wiary, że postęp naukowy jest niebezpieczny. Cóż za ciemnota proszę państwa! Wiara w ekologicznego kurczaczka, soczek z malin i mleczko prosto od krówki zdradza nasze zacofanie i cywilizacyjne lęki! Precz z ekologią i wiarą w płaską ziemię! Z niemałym triumfem profesor stwierdza, że i tak jemy GMO, nawet o tym nie wiedząc, bo soja dodawana jest niemal do wszystkiego i na całe szczęście na świecie NIE MA JUŻ ekologicznej soi! Jest wyłącznie modyfikowana genetycznie! Głupi Polak to je i nawet o tym nie wie – dobrze mu tak, ciemniakowi! Jest nadzieja, że od tego GMO zacznie w końcu myśleć nowocześnie.

Posłuchaj audycji Off-Czarek

Kto mieczem wojuje ten od miecza ginie

W wielu nekrologach czytamy: „przegrał walkę z rakiem” lub z inną, ciężką chorobą. Strasznie militarna jest ta nasza medycyna. Stara zasada mówi, że lepszy jest zły pokój niż dobra wojna. Z wojny nie wynika nic dobrego, poza stosami trupów, zniszczeniami i rozpaczą. To samo odnosi się do naszego zdrowia. Zamiast walczyć należy nie przeszkadzać. Organizm posiada doskonałą, naturalną zdolność samoregeneracji. Jeśli dostarczy mu się zdrowe, świeże pożywienie, bogate w witaminy i sole mineralne i wesprze się go relaksującą medytacją sam powróci do zdrowia, nawet w przypadku raka i chorób psychicznych.

W serialu „Nieuleczalni” swoją historię opowiedziała Cecily Schuler, dziewczyna, u której zdiagnozowano chorobę dwubiegunową (dawniej zwaną cyklofrenią). „Leczenie” psychiatryczne zamieniło ją w prawdziwą zombie. Nie czuła smutku, bo nie czuła w ogóle nic. Określiła ten stan jako „mentalny kaftan bezpieczeństwa”. Na szczęście trafiła na dr Paris Preston z Bastyr University w Seattle, w którym postanowiła studiować. Czy ktoś z was słyszał o takiej uczelni? Pewnie nikt… Uniwersytet ten zajmuje się naturalnymi terapiami. Cecily zbadano i zdiagnozowano u niej… alergię pokarmową. Wskazówką była informacja, że dziewczyna w dzieciństwie cierpiała na nawracające zapalenia ucha i oskrzeli i że wypijała 8 szklanek mleka dziennie. Zalecono jej odstawienie mleka i wszystkich wyrobów mlecznych oraz soi i zastąpienie ich pełnymi ziarnami zbóż, świeżymi warzywami, ekologicznym mięsem oraz ziołami. Jej ojczym, kiedy o tym usłyszał rzekł: „Jestem inżynierem i medycynę naturalną uważałem za szarlatanerię”. Na szczęście zmienił zdanie, gdy kuracja okazała się na tyle skuteczna, że Cecily odstawiła wszystkie leki i od lat żyje zupełnie normalnie. Tylko raz zdarzył jej się ciężki, depresyjny dzień, gdy w restauracji zjadła sałatkę z produktami sojowymi. Nie dość, że soja, to jeszcze GMO – na zdrowie!

Kolejne ofiary bezkrytycznej wiary w naukową onkologię

Kolejne, wielkie sukcesy onkologii: Kasia Sobczyk i Gabriela Kownacka.

Świeć Panie nad ich duszami i w następnym wcieleniu obdarz je rozumem, bo w tym wcieleniu ewidentnie go im zabrakło.

Kasia, która nie chciała Gersona

ponieważ wierzyła tylko w sprawdzone, naukowe metody (gorąco polecam zapoznanie się z komentarzami po tej notce).

Onkologiczny potwór ma nienasycony apetyt na pieniądze, więc jednym kłapnięciem potwornej paszczy pożarł wszystko, co oferuje ubezpieczonym służba zdrowia i zażądał więcej. Zbierała więc pieniądze na kolejne chemie, operacje i naświetlania, tym razem za granicą.

Wymarzona kuracja zakończyła się śmiercią na obczyźnie…

Czekam z niecierpliwością na mrożący krew w żyłach opis tej tragicznej historii na blogu Barta. Już sobie wyobrażam to święte oburzenie na morderczych szarlatanów… ups, przepraszam, doktorów naukowej onkologii, którzy chcą więcej i więcej pieniędzy za rzekomą „kurację”, która jest w rzeczywistości oszustwem polegającym na wlewaniu bezpośrednio do żył śmiertelnej trucizny i naświetlaniu mini-bombą atomową, znaną z tego, że zabija wszystko, co żyje. Już wyobrażam sobie ten krzyk świętego oburzenia nad losem naiwnej dziewczyny, która pełna wiary i nadziei ruszyła za granicę szukać ratunku, ale została haniebnie oszukana. Nie dość, że nie żyje, to jeszcze rodzina musi sprowadzać ciało z obcego kraju.

Jakie to straszne – prawda Bart? – że ludzkość jest tak beznadziejnie głupia, że wbrew dowodom naukowym (czyż masowe zgony pacjentów onkologicznych nie są NIEZBITYM DOWODEM nieskuteczności terapii?) wierzy szarlatanom mordującym ludzi skuteczniej niż obóz koncentracyjny Auschwitz i – co najbardziej niepojęte – pozwala, by szarlatani ci pozostali zupełnie bezkarni.

Zaprawdę, zaprawdę, ludzkość jest ślepa i bezrozumna. Jeśli nie zmądrzeje i nie przebudzi się z amoku po prostu przestanie istnieć. Widocznie na nic innego nie zasługiwała.

Jeśli jednak jakimś cudem przetrwa, to za jakieś 100 lat wybuduje ogromne Mauzoleum Pamięci Ofiar Onkologii i Medycyny Alopatycznej i będzie wozić do niego wycieczki szkolne, żeby dzieci nigdy więcej nie dały się nabrać spadkobiercom i uczniom doktora Mengele, którzy swą wiedzę medyczną doskonalili w Auschwitz, a następnie podstępem narzucili całemu światu, jako „naukową medycynę”.

Mam nadzieję, że nie pojawi się nigdy w tym blogu notka pt. „Panie świeć nad duszami całej ludzkości, która nie zważając na krzyczące znaki ostrzegawcze dobrowolnie dała się zgładzić nauce i medycynie, idąc na zatracenie pokornie i bezmyślnie niczym stado owiec do rzeźni”.

Od czego zachorowałeś, tym się lecz

Brzmi prawie jak zasada homeopatii, ale jak zapewne wszyscy wiedzą jest to powiedzenie ruskich alkoholików. Wstajesz rano na kacu i cierpisz. Żeby sobie ulżyć musisz się napić spirytusu. I świat znowu staje się piękny…

Podobną zasadę stosuje się ostatnio w ekonomii. Kraj choruje z powodu astronomicznego zadłużenia, co więc należy zrobić? Leczyć go tym, od czego zachorował! Więcej kredytów! To jest nawet zupełnie logiczne, nieprawdaż? Kraj musi wziąć kredyt, żeby spłacić kredyt. A potem kolejny kredyt, żeby spłacić poprzedni kredyt. I tak bez końca. Zdaje się, że rząd Irlandii miał jakieś wątpliwości w tej sprawie, ale na szczęście Irlandia należy do Unii. Użyto więc właściwej argumentacji i rząd dał się przekonać. I tym sposobem Irlandia została uratowana.

Wirtualne pieniądze w Szwecji

Pieniądze to czyste zło. To szara strefa. Prostytucja, narkotyki, szantażyści, świat podziemny… strach się bać! Najniebezpieczniejszym zawodem świata jest konwojent rozwożący pieniądze do bankomatów. Najbardziej zagrożone napadem są kruche staruszki, drepcące do sklepu z kilkoma euro w portfelu. I firmy, trzymające gotówkę w kasie. Ostatnio było w Szwecji mnóstwo napadów na konwojentów i staruszki, a na jedną firmę to nawet napadnięto w takim stylu, że chyba scenariusz tego napadu musiał napisać ktoś z Hollywood! Wynajęto wielki helikopter, który wylądował na dachu, zamaskowani bandyci zerwali dach i weszli do środka. Zrabowali kasę i znikli w ciemnościach polarnej nocy. Niby wszędzie wiszą te kamery, co to wszystko widzą, ale kurna, tak się dziwnie składa, że kiedy dochodzi do naprawdę spektakularnego napadu to zawsze się okazuje, że patrzyły gdzie indziej albo akurat, chwilowo, były wyłączone. Tak więc pewnie nie dowiemy się nigdy, kto napadł tę pechową firmę. No cóż, trudno, stało się, miejmy nadzieję, że była ubezpieczona. Ale przecież nie można dopuścić do tego, żeby ta historia się powtórzyła ani do tego, żeby bandyci się paśli na swoim niecnym procederze! Dlatego szwedzkie ministerstwo finansów postanowiło: koniec z gotówką!!! Szwecja będzie pierwszym krajem, gdzie zostanie wyłącznie pieniądz wirtualny. Bo pieniądz wirtualny jest bezpieczny i nie można go ukraść żadnym sposobem. Teraz staruszki będą mogły chodzić swobodnie po ulicach, bez lęku nosząc w torebkach karty kredytowe.

Kłopoty w raju (z kartą kredytową)

Na Discovery leci serial o ludziach, którzy wybrali się na wymarzone wakacje do rajskiej krainy, ale raj zamienił się w piekło, gdy porwali ich bandyci. W jednym z odcinków poznaliśmy parę starszych Brytyjczyków, którzy przyjechali do Peru poznać narzeczoną swojego syna. Starszy pan, wraz z synem i przyszłą synową wybrali się do knajpki, gdzie pojedli i, niestety, również trochę za dużo wypili. O tyle za dużo, że nie zachowali czujności i wsiedli do niewłaściwie oznakowanej taksówki, która wywiozła ich na jakieś odludzie, gdzie czekał van z bandziorami. Bandyci zaciągnęli ich do jakiejś rudery, związali i uwięzili, po czym zażądali wydania kart kredytowych oraz ich numerów PIN. W razie odmowy byli gotowi zastosować okrutne tortury… któż by się opierał, słysząc taką propozycję? Brytyjczycy nie wahali się zbyt długo. Mieli szczęście, że bandyci nie byli mordercami. Po kilku godzinach wrócili zadowoleni, bo udało im się wypłacić z bankomatu kilka tysięcy funtów. Załadowali jeńców do samochodu i wyrzuci w środku ciemnej nocy w jakiejś górskiej wiosce. Przerażonych, ale na szczęście żywych.

Tak, zaprawdę, pieniędzy wirtualnych nie da się ukraść żadnym sposobem. Ale zawsze może być gorzej. Cieszmy się, że wciąż jesteśmy na etapie prymitywnych kart. Gdy wprowadzą chipy bandyci będą odrąbywali rękę, by z jej pomocą włamać się na konto. Postęp naukowy musi być…

Zakaz palenia – ale tylko dla poddanych Jego Wysokości

W TokFm można usłyszeć propozycję do „Listy przebojów”: wicepremier Pawlak opowiada, jak to jeden z amerykańskich prezydentów wyznał, że wprawdzie palił, ale się nie zaciągał, a on, wicepremier Pawlak, ma odwrotnie: nie pali, ale się zaciąga. Jak to możliwe? To proste: na naradach rządu premier Tusk pali, i to nie byle papierosa, lecz grube cygaro, a dym leci prosto na wicepremiera Pawlaka, który chcąc nie chcąc musi się zaciągać. Premier Tusk nie pierwszy i nie ostatni raz pokazał nam, że…

Słowo Tuska jest gówno warte

Po spotkaniu z internautami premier obiecał, że nie będzie blokowania stron internetowych. Minęło trochę czasu, więc może ludzie już zapomnieli, co im premier obiecał. A może to, co obiecał dawno dziś nie obowiązuje. Blokowanie jednak będzie. Oczywiście, dla naszego dobra! Bo przecież jak tylko odpalamy przeglądarkę internetową od razu, zupełnie same i nie proszone, otwierają się nam strony z pornografią dziecięcą. Wprost nie nadążamy z ich zamykaniem. Prawda? Czy ktoś z szanownych czytelników tego bloga trafił kiedykolwiek na jakąś stronę z dziecięcą pornografią? Ja od razu mówię, że mam stałe łącze od stycznia 2001 roku i nigdy, przenigdy na taką stronę nie trafiłam.

Ale cóż premier może?

Nic nie może!

Premier nie rządzi tym krajem. Ten kraj już dawno utracił suwerenność, a jego rząd jest tylko gabinetem marionetek, tańczących jak je pociągają za sznurki ci, których nie widać. Decyzje o blokowaniu stron zapadają gdzie indziej, a Polska ma je tylko zrealizować na swoim terenie.

Stan wyjątkowy w Hiszpanii

Media głównego nurtu coś tam o nim wspomniały, ale tylko raz i zapadła cisza. Media niezależne napisały więcej, ale też nie za dużo. A ja poproszę państwa o samodzielne przemyślenie ewentualnych przyszłych konsekwencji tego wydarzenia, a może raczej precedensu. Strajk kontrolerów lotu zdarzył się nie pierwszy raz w dziejach światowego lotnictwa i w tzw. „demokratycznym” kraju. Takie strajki zdarzały się już wcześniej, ale żaden kraj nie wprowadził z tego powodu stanu wyjątkowego, nawet w sytuacji okresowo zwiększonego ruchu lotniczego. Co więc stało się w Hiszpanii i z Hiszpanią? Czyżby generał Franco powrócił? Czy naprawdę naród nie ma prawa poczuć się wydymany i dać temu wyraz, gdy władza obniża pensje, zwiększa ilość godzin pracy, nasyła kontrole, gdy pracownik bierze zwolnienie lekarskie i odbiera prawo do przejścia na emeryturę przed śmiercią ze starości?

Obawiam się, że to może być precedens. I obawiam się, że to się może powtórzyć w każdym innym kraju, który do tej pory był „demokratyczny”. Bo proszę państwa mamy przecież straszliwy kryzys. Mamy go, bo „demokratycznie” wybrane rządy wszystkich państw Europy robią złote interesy z Bankiem Światowym, zadłużając się u tego lichwiarza do tego stopnia i na taki procent, że nawet pra-pra-wnuki tego długu nie spłacą. Ale jak w każdym systemie zarządzanym przez psychopatów ukarani muszą zostać nie sprawcy, lecz ich ofiary, a więc zwykli obywatele. I dlatego, aby przywrócić porządek w kraju (we wszystkich krajach) trzeba będzie wprowadzić stan wyjątkowy. A kiedy już się go wprowadzi będzie można wreszcie zacząć tworzyć Rząd Światowy. Kto będzie fikał, ten skończy w obozie, dla ścisłości – zagranicznym, gdzie wsadzać się będzie ludzi bez sądu i bez informowania, gdzie się zapodziali.

Kolejny szczyt klimatyczny, już nie w Kopenhadze!

Po szczycie klimatycznym w zasypanej śniegiem Kopenhadze pseudonaukowi oszuści boją się ośmieszenia, dlatego wszystkie następne szczyty klimatyczne odbywać się będą w ciepłych krajach: obecny w Meksyku, a następny w Afryce. No i oczywiście, nie mówi się już o „globalnym ociepleniu”, ale o „zmianach klimatycznych”. Nie ważne, czy będzie gorąco czy zimno, jakkolwiek będzie, będzie źle i trzeba temu zapobiegać wszelkimi możliwymi sposobami. A za cały ten obłęd zapłacimy wszyscy, bo władza wyrwie nam ostatni grosz, tylko po to, żeby pokazać, kto tu rządzi.

Demokracja sterowana to też demokracja

Każdy poseł, który nie popiera parytetu zapłaci 1000 zł grzywny. Ale oczywiście, oznacza to głosowanie zgodne z własnym sumieniem.