Cech astrologiczny

Na Transblogu Ewy wiadomość, która mnie zaniepokoiła:

Ela IV z kolei podpowiada: ‚Twój sen o castingu mógł być związany z notatką, którą umieścił Leon Zawadzki w swoim serwisie: planuje się powstanie cechu astrologów z siedzibą w Krakowie, no i planowane są egzaminy do cechu’.

Poczułam lekkie mrowienie w palcach, które zawsze pojawia się w chwili zastrzyku adrenaliny. Czym prędzej zaglądam do źródła – notka jest, a jakże, na szczęście (?) nie ma wzmianki o egzaminach. Ulga? Niekoniecznie. Prędzej czy później coś takiego musi powstać. I nawet była już jedna próba powołania takiego ciała. Jakieś trzy czy cztery lata temu pani Donka Madej mówiła o wymogach Unii Europejskiej, która w końcu zmusi nas do uporządkowania tej całej rozpasanej samowoli, panującej obecnie na naszym rynku usług ezoterycznych. Wspomniała też o tym, że jacyś panowie podjęli starania, by utworzyć cech i oczywiście sami siebie powołali do zarządu, stworzyli statut i określili wymagania, które trzeba spełnić, by zdać przed nimi egzamin.

Moje śledztwo ujawniło już wkrótce, kim byli ci dwaj żądni władzy kolesie. Okazali się nimi moi koledzy ze szkolnej ławki – obaj pobierali nauki nie tylko na tym samym roku co ja, ale nawet w tej samej grupie. Jeden z nich, facet wielki (niestety, tylko gabarytowo), o gwiazdorskim zacięciu, był starym kumplem naszego głównego wykładowcy, dzięki czemu był zwolniony ze wszystkich egzaminów, a nawet wykładów. W szkole zjawiał się tylko po to, by obwieścić swoją obecność tubalnym głosem, odebrać należne mu hołdy od wiernych wielbicielek, wypić kawę z wykładowcami i posiedzieć w „pokoju nauczycielskim” ramię w ramię z kadrą naukową. W zamian za to otrzymywał od większości z nich (ale nie od wszystkich, na szczęście były chlubne wyjątki) wpisy w indeksie i zaliczenie semestru. Wszelkie wyjazdy, które my, naiwne szaraczki, spędzaliśmy w sali wykładowej, pan gwiazdor spędzał przy wódeczce i papieroskach, wożąc ekipę swoich wiernych wielbicielek po okolicznych knajpach i pubach. Gdy my męczyliśmy się na egzaminach, nasz zasłużony pan Z. otrzymywał gotowca podłożonego bez zbędnego udawania dyskrecji. Gdy jedna koleżanka, słynąca z niewyparzonej gęby spytała go o egzaminy pan Z. roześmiał się jej prosto nos, oświadczając głośno i bez skrępowania, że on jak żyje żadnego egzaminu nie musiał zdawać, a mimo to ściany jego gabinetu obwieszony jest dyplomami wszelkiego możliwego rodzaju od samego sufitu aż po samą podłogę.

Wszystko szło gładko, aż do ostatniego dnia obozu w Wiśle. Pierwsza wpadka miała miejsce na zajęciach z psychologii. Gdy mój ulubiony wykładowca wpisywał nam do indeksu zaliczenia na widok pana Z. zsunął z nosa okulary i rzekł: „Przepraszam, a pan kim właściwie jest?” Pana Z. totalnie zamurowało… przedstawił się tubalnym głosem, najwyraźniej przekonany, że jego nazwisko musi zrobić wrażenie na wykładowcy i że w sposób oczywisty z tego powodu należy mu się zaliczenie. Niestety, tym razem sztuczka się nie udała. Psycholog zareagował zupełnie spokojnie, okazując że nie robi to na nim najmniejszego nawet wrażenia i rzekł: „przykro mi bardzo, ale pańska twarz nie jest mi znana. Nigdy nie widziałem pana na moich zajęciach, a więc nie mogę dać panu zaliczenia”. Z. zamarł, zamarła również cała sala, ale cóż mógł zrobić? Odwrócił się na pięcie i wyszedł z dumnie podniesionym czołem. Tego samego dnia wieczorem, gdy rozdawano indeksy z wpisanymi do nich stopniami z egzaminu z astrologii jedna z koleżanek wpadła do naszego pokoju błagając, żebyśmy schowały u siebie indeks Z. i żebyśmy pod żadnym pozorem nie mówiły mu o wpisanych do niego ocenach. Powiedziała: „Z. nie może się o tym dowiedzieć. Dziewczyny, błagam, on nas odwozi do domu swoim samochodem, gdyby zobaczył tę ocenę wszyscy skończymy na przydrożnym drzewie”. W indeksie stała jak wół dwója, wpisana przez jednego z rosyjskich wykładowców. Pechowo – facet był młody, a co gorsze – spod znaku (upierdliwej) Panny…

Jak się zapewne domyślacie, mimo wszelkich przeszkód pan Z. otrzymał wszystkie zaliczenia, a być może nawet wyróżnienia. Indeks został przemielony na makulaturę, za to kolejny wielki i złocony dyplom zawisł na ścianie jego gabinetu.

Drugi z panów nie był tak wyrazistą postacią. Z powodu bardzo mizernej postury stał się satelitą i cieniem pana Z., czerpiąc z jego potęgi złudne poczucie własnej wielkości.

O ile wiem z powołania tego ciała nic nie wyszło. I dobrze, bo ja z całą pewnością nigdy w życiu nie zdawałabym egzaminów przed tak „zacnym” gronem. Z przyczyn mi nieznanych sprawa zmarła śmiercią naturalną, podobnie zresztą jak pan Z., który przed bodaj dwoma laty powrócił z wakacji nad morzem Śródziemnym… w czarnym worku.

Obecna próba powołania cechu również nie wzbudza mojego entuzjazmu. Mam powody, by sądzić, że w razie konieczności poddania się egzaminom jak w banku mam zagwarantowaną murowaną pałę i wilczy bilet.

Problem polega na tym, że w Polsce funkcjonują dwie szkoły astrologii: klasyczna i humanistyczna. Nie będę tu pisać, czym różnią się one od siebie, bo o tym pisałam wielokrotnie na mojej stronie, w blogu i innych miejscach. Mój problem polega na tym, że nie słuchałam mądrości mamusi, która uparcie wpajała mi zasadę, że „pokorne cielę dwie matki ssie”. Zlekceważyłam dobre rady i bezczelnie rzuciłam wyzwanie „klasykom”, jawnie negując ich założenia i metodę. A teraz proszę bardzo – to właśnie oni będą rozdawać karty i wydawać zezwolenia na działalność.

Oświadczam, że żadna siła nie zmusi mnie do uznania tej władzy. Już widzę siebie w roli Marcina Lutra (nota bene my oba to Skorpionowe plemię). Ogłaszam schizmę i jestem gotowa przybić 95 tez na drzwiach cechu. W razie konieczności zejdę do podziemia…

(Opublikowane na starym blogu 2005-11-01 00:01:02)

1 komentarz do “Cech astrologiczny

  1. Komentarze przeniesione ze starego bloga:

    astromaria 2005-12-20 14:37:18 82.160.115.156

    Witaj Mii, dopiero teraz zauważyłam twój wpis. Mam nadzieję, że masz rację 🙂 i że nie ma żadnego obowiązku należenia do czegokolwiek. Inna sprawa, że ten obecny bałagan kompetencyjny też nie jest rzeczą dobrą. Chyba jedynym rozsądnym rozwiązaniem byłoby zorganizowanie prawdziwie profesjonalnego szkolnictwa, ale to uporządkuje jedynie nadchodzącą przyszłość, jako że tylko nowi adepci będą mieli legalne dyplomy. A co z nami? My chyba staniemy się pokoleniem, dla którego świadectwem umiejętności będzie jedynie poczta pantoflowa, czyli opinia zadowolonych (bądź niezadowolonych) klientów… No, chyba że i nas ponownie zagonią do szkolnej ławy, tylko po to, żebyśmy mogli zdobyć ten bezcenny (hehe) papier.

    Mii mii.krogulska@gazeta.pl 2005-12-07 02:26:08 212.76.33.80 10.65.20.128

    Witam, trafilam na Twojego bloga i od razu interesujący temat cechu astrologów. Obawiam się, że to jakieś niecne działanie. Nikt nic nie wie, jaki cech, jacy mistrzowie? Już to widzę, niestety… na szczęście prawo nie przewiduje konieczności bycia wpisanym gdziekolwiek indziej, niż wpis do ewidendji działalności gospodarczej. Pozdrawiam, Mii

    nieznajomy 2005-11-10 10:37:58 80.53.143.230

    Tak jest! Nie poddaj się!

Nie mam żadnego wpływu na to, że komentarze stałych bywalców bloga lądują w moderacji! Proszę się nie awanturować w tej sprawie - patrz: strona "Komentowanie bloga" (na górze). Wolną dyskusję prowadzimy w Hyde Parku, a o zdrowiu w Zdrowotnym Hyde Parku.

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.